Były pomocnik Dniepru, Dynama i ukraińskiej reprezentacji Siergiej Konowałow mówił o pracy z Pawłowem i Łobanowskim, burzliwej piłce nożnej lat 90. i zdobyciu Pucharu Mistrzów Azji.
— Sergey Borisovich, jak się masz? Co robisz?
- Rzeczy w zasadzie, jak wszyscy w naszym kraju, nie są najlepsze. Nie ma szczególnie szczęśliwych chwil. Choć życie powoli wraca do ludzi, jak widać, podobnie jak piłka nożna w naszym kraju. Obecnie pracuję z amatorskim zespołem „Partizan” (Kodra). Zgłosiliśmy się do udziału w mistrzostwach obwodu kijowskiego. Wcześniej w tym turnieju było kilka lig: najwyższa, pierwsza. Biorąc pod uwagę obecną sytuację w kraju, wiele drużyn zrobiło sobie przerwę i nie zgłosiło się. Teraz jest 12 drużyn.
— Pierwszego marca obchodziłeś rocznicę - 50 lat...
— Planowałem świętować. Zgadzałem się już na wszystko, ale po 24 lutego nie mogło być mowy o żadnej rocznicy. Lata oczywiście mijają, ale w moim sercu czuję się nie 50, a znacznie młodszy.
— Jak myślisz, co czeka ukraińską piłkę nożną w warunkach wojny z Rosją i sytuacji gospodarczej w kraju?
- Cieszę się, że mistrzostwo Ukrainy nadal będzie. Najważniejsze jest zapewnienie bezpieczeństwa uczestnikom. Nie będzie to łatwe. A piłkarze czekają na poważne testy. Zawodnicy dostroili się, walczą na boisku i nagle pojawia się sygnał nalotu, znikają z boiska. Potem wszystko: gracz ochłonął, stracił koncentrację. Zrozumieją mnie ci, którzy grali w piłkę nożną.
Dlatego nie powinniśmy mieć złudzeń, że zobaczymy coś ciekawego. A potem na stadionach nie ma kibiców, nie mogą dostać się do piłki nożnej. Jeśli chodzi o jakość gry, myślę, że wszyscy widzieli mecze naszych drużyn w europejskich turniejach.
Jeśli chodzi o mistrzostwa regionalne, zapowiada się ciekawie. Kibice mogą uczestniczyć w niektórych meczach, gdzieś na przedmieściach, we wsiach. Pod tym względem wygrywa mistrzostwa regionalne. Teraz wielu graczy zostaje bez drużyn, więc dołączają do drużyn amatorskich. Wyszkoliłem po 26 zawodników, chłopaki reprezentują różne regiony naszego kraju.
— Co możesz powiedzieć o występie reprezentacji Ukrainy?
- Moim zdaniem Petrakov to dobry gość, jak wszyscy faceci z kadry narodowej. To, co wydarzyło się w naszym kraju, połączyło ich wszystkich. Zasadniczo zrobili wszystko, co mogli. Tak, „uderzyli” Walię, ale nie powinni się wstydzić tej porażki.
— Czy jako były gracz reprezentacji narodowej byłeś w sytuacji, w której drużynie niewiele brakowało do awansu do finału Euro 2000?
— W 1999 roku sytuacja była zupełnie inna. Wyszliśmy z grupy po remisie w dramatycznym meczu z Rosją, a skończyliśmy ze Słowenią. Wierzono, że ze wszystkich możliwych rywali zdobyliśmy najsłabszego (w play-off, oprócz Słowenii, rywalami naszej drużyny mogą być: Anglia, Dania, Turcja, Irlandia, Szkocja, Izrael, - ok. 2 tys. red.)
Pewną rolę odegrało niedoszacowanie przeciwnika. Plus szereg innych czynników. Gdzieś błędna kalkulacja coachingu. W Słowenii nie mieliśmy grać tak, jak graliśmy. A na co przygotowywaliśmy się w domu? Pada śnieg. Więc była prognoza, że może jechać. Długo szukałem czerwonej piłki. Boisko nie było idealne, ale warunki dla obu drużyn były równe. Zdobyliśmy długo oczekiwaną bramkę, ale natychmiast straciliśmy. Więc jesteśmy winni tej porażki.
- Jesteś mieszkańcem Połtawy, który miał miejsce w Dnieprze. Jak trafiłeś do rdzenia zespołu?
— Jestem wdzięczny losowi za to, że jestem w Dnieprze. Dla mnie to mój własny zespół. Tutaj ugruntowałem się jako gracz. W wieku 18 lat zadebiutował w mistrzostwach ZSRR. Od 1990 roku był w klatce, nieco później został graczem bazowym. Dzieje się tak pomimo faktu, że w tych latach w Dnieprze istniała konkurencja, bądź zdrowy. Dużo nauczyłem się od starszych partnerów. To jest stosunek do zespołu, do siebie, do gry i wyniku. Teraz przekazuję to młodszemu pokoleniu.
- Kto w Dnieprze na początku wydawał ci się najjaśniejszą i najbardziej kolorową osobą?
- Tak, prawie na wszystkich patrzyłem z otwartymi ustami. Jeszcze wczoraj marzyłem tylko o treningu i graniu u boku takich mistrzów, ale potem wszystko potoczyło się jakoś szybko. Oczywiste jest, że młodzi nie zawsze są w takim towarzystwie słodcy i wygodni. Coś jest nie tak, zawsze jesteś winien. To po prostu musi być brane za pewnik.
- Kto był dla ciebie głównym autorytetem w zespole?
— Wadim Tiszczenko (myśl), Siergiej Krakowski, Władimir Bagmut. Tak, mogę wymienić wielu facetów z tego zespołu. A także ich rówieśnicy - Sergey Mamchur, Zhenya Pokhlebaev. Trochę starsi faceci - Andrey Yudin, Volodya Gerashchenko i Andrey Sidelnikov.
- Przyjechałeś do Dniepru do Jewgienija Kucherevsky'ego. Jak ci się wydawał?
— Oczywiście miałem szczęście grać pod okiem tak wspaniałego trenera i wspaniałej osoby. Pamiętam, że dużo żartował, coś podpowiadał. Ogólnie rzecz biorąc, Mefodyich odegrał ogromną rolę w moim rozwoju jako głównego gracza Dnipro.
- Cytat z jednego z twoich wywiadów: „Z polecenia Kucherevsky'ego dostałem się do młodzieżowej drużyny ZSRR, która przygotowywała się do mistrzostw świata w Portugalii”.
- Wiedziałem, że Giennadij Kostylew, który pracuje z młodzieżową drużyną, zadzwonił do Kuczerewskiego i zapytał o mnie. Mefodyich powiedział wtedy, że jestem gotowy do reprezentacji i mogę jej pomóc. W efekcie pojechałem z drużyną na Młodzieżowe Mistrzostwa Świata.
- Czy w końcu zdobyłeś brązowe medale?
— Mogę żądać więcej. W końcu przestudiowaliśmy Brazylijczyków, z którymi graliśmy w półfinale. Oglądałem wszystkie ich mecze. Była pewność, że je miniemy. Pewnie gdzieś nie docenił tego zespołu. Po meczu o trzecie miejsce wszystkie cztery drużyny przeniosły się do Lizbony (mecz o brązowe medale rozegrano w Porto - 1:1, w serii rzutów karnych - 5:4, - ok. 1 godz. wyd.). Obejrzeliśmy finał, potem odbyła się uroczystość wręczenia nagród, bankiet generalny. Szczerbakow został nagrodzony „Złotym Butem” (król strzelców mistrzostw z 5 bramkami - przyp.).
- Roberto Carlos grał w tej reprezentacji Brazylii. Czy skrzyżowałeś z nim ścieżki na flance?
— A co z Roberto Carlosem? Dobry piłkarz, grał na lewym obronie. W ataku działałem w parze z Siergiejem Szczerbakowem. Ciągle zmienialiśmy flanki. Oczywiście mieliśmy z Carlosem sztuki walki, ale nie ustępowałem mu szybkością. Prawdopodobnie biegł szybciej od niego.
- Opowiedz nam o meczu z Egiptem. Co się stało z twoimi bramkarzami?
— To był nasz pierwszy mecz. Na rozgrzewce jeden z naszych zawodników z bliskiej odległości wbił piłkę w Pomazuna i złamał palec. Do gry wszedł drugi bramkarz Nowosadow, który został kontuzjowany 15-20 minut przed końcowym gwizdkiem. Nasz kapitan i mój partner w Dnieprze, Siergiej Mamchur, musieli stać przy bramie. Wynik był śliski 1:0. Szczerbakow strzelił z mojego podania. Były chwile, kiedy Mamchur musiał gdzieś spaść, naprawić piłkę. W ogóle przeżyliśmy.
— Czy to prawda, że Australijczycy okazali się towarzyskimi facetami, a po meczu o trzecie miejsce piliście z nimi ostro?
- Dla nas Puchar Świata się skończył, a powiemy tak - odpoczęliśmy. Mamy piwo i wino. Nie było mocniejszych napojów. Siedzieliśmy całą noc - szczerze. Wśród Australijczyków znaleźli się ich kapitan Paul Ocon i bramkarz Mark Bosnich.
Znałem już Bosnicha. Sześć miesięcy przed mistrzostwami odbył się w Szwajcarii turniej dla drużyn klubowych, był już w Manchesterze United. A nasza drużyna wzięła udział w turnieju pod postacią moskiewskiego Spartaka. Graliśmy z Manchesterem w finale i pokonaliśmy ich. Pamiętam, jak Bosnich powiedział mi: „Na turnieju rozmawialiśmy tylko o tym, jak silny jest Spartak w Unii, ale okazuje się, że drużyna grała przeciwko nam”.
Następnie rano Portugalczycy przygotowywali się do finału, a my z balkonu obserwowaliśmy, jak ćwiczą Figo, Rui Costa, João Pinto, Xavier. W końcu przegraliśmy z Brazylijczykami, więc kibicowaliśmy Portugalii. W rezultacie zostali mistrzami świata.
- Ale jeden z twoich partnerów w tym zespole powiedział, że Australijczycy wciąż przywieźli ze sobą butelkę whisky ...
- Nie pamiętam tego. Pamiętam lodówkę z napojami, która była na pierwszym piętrze hotelu, jeden z chłopaków przyniósł ją do naszego pokoju (dwóch Siergiejów - Mamchur i Mandreko - wyciągnęli urządzenie z gniazdka i wciągnęli je do pokoju 5:4, - ok. godz. wyd.). Otworzyliśmy to.
- Ile prawdy jest w tym, że w drodze do Portugalii w samolocie rozbiłeś kielich z koniakiem przeznaczony na prezent na pięćdziesiąte urodziny Wiaczesława Koloskowa?
— (myślący). Minęło 30 lat. Pamiętam, że było coś takiego. Jednym z naszych trenerów był wtedy Eduard Markarov i jeszcze dwóch graczy Araratu. Oczywiście przywieźli koniak, ale zdarzył się wypadek. Moim zdaniem, gdy samolot wystartował, jeden z chłopaków upuścił ten kubek (w Pucharze znalazło się ok. 8 litrów elitarnego koniaku ormiańskiego, red.)
— Wróćmy do Dniepru. Udało ci się zagrać w mistrzostwach Unii. O swoim debiucie w Dnieprze już wiele razy mówiłeś. Porozmawiajmy o twoim pierwszym strzelonym golu, dobrze?
- To było w meczu pucharowym z CSKA. Dniepr przegrał pierwszy mecz w Moskwie 1:4 na arenie. CSKA miało wtedy bardzo silną drużynę, więc rewanż stał się formalnością.
Po raz pierwszy wyszedłem na boisko w początkowym składzie, a już w 4 minucie strzeliłem przeciwko Michaiłowi Ereminowi (drużyna armii zdobyła wtedy Puchar ZSRR, a następnego dnia po finale w wypadku samochodowym rozbił się Michaił Eremin, wyd.).
Tak się złożyło, że był to mój pierwszy i ostatni cel dla Dniepru podczas trwania Związku.
- Zostałeś przydzielony do pracy instruktora sportowego Yuzhmasha. Ile zapłaciłeś?
- Wtedy każdy, kto był w duplikacie "Dniepr" miał taki wpis w księdze pracy. Ile zapłacili? Początkowo była stawka - 90 rubli, potem - 180 i wreszcie - 350.
- Do niedawna derby Dnipro-Metalist uważane były za najfajniejsze w mistrzostwach Ukrainy. Uważa się, że postawa drużyn uległa pogorszeniu na mecie Mistrzostw Unii w 1991 roku. Wygląda na to, że Dnipro przegrał mecz z Pakhtakorem. Grałeś z Uzbekami i pewnie pamiętasz wiele szczegółów tego meczu.
- Przed ostatnią rundą Metalist i Pakhtakor mieli równe punkty. O nic się nie staraliśmy. Musieliśmy zremisować, aby Metalist, po wygranym meczu, mógł pozostać w Major League. Przegraliśmy u siebie 1:3, a Metalist musiał odlecieć. Ale w następnym roku nie było Mistrzostw Unii. Tak więc Dnipro i Metalist wystartowali w Wyższej Lidze Mistrzostw Ukrainy.
— Czy wiedziałeś o pieniądzach, które Metalist przyniósł w przeddzień gry jako bonus dla Dniepru?
— Przed meczem nie wiedziałem o pieniądzach. Przecież byłem najmłodszy w zespole, ao pieniądzach wiedziało chyba tylko wąski krąg ludzi.
Wszedłem na boisko po przerwie, przegrywaliśmy - 0:1 i nie mogłem zrozumieć, dlaczego jestem na dobrej pozycji, a nikt nie dał mi podania. Po meczu, kiedy dwóch graczy Pakhtakor, Piatnicki i Shkvyrin, przyszło na bankiet z okazji zakończenia mistrzostw, wszystko stało się jasne (w tym meczu obaj strzelili piłkę Dnieprowi, ten ostatni kiedyś grał dla klubu dniepropietrowskiego - przyp. wyd.).
- Czy twoi partnerzy nie dali ci przepustki, bo Pakhtakor przywiózł więcej niż Metalist?
- Nie znam tego. Byłem wtedy bardzo młodym dzieckiem. Nie byłem wtajemniczony w takie sprawy. Pracowałem w terenie - i tyle.
- W marcu mija 30 lat od pierwszych samodzielnych mistrzostw Ukrainy. Byłeś uczestnikiem pierwszych gier. Co możesz powiedzieć o tym czasie?
„W tamtym czasie nie rozumieliśmy, co się stanie. Drużyna była na zgrupowaniu i tam dowiedzieliśmy się, że odbędą się niezależne mistrzostwa Ukrainy. Nikt wtedy nie wiedział, jaki będzie jego format. Na co się przygotować. Następnie sporządzili listę uczestników. Do pięciu drużyn, które reprezentowały Ukrainę w Wyższej Lidze Mistrzostw Unii, dołączyły kluby pierwszej ligi - Tawria, Zoria i Karpaty. Pozostali uczestnicy zostali wybrani według rankingu.
A co my, gracze, mieliśmy zrobić? Nie mieliśmy wielkiego wyboru. Ci, którzy są starsi, naturalnie chcieli wyjechać szybciej, przynajmniej do Izraela. Nie było jasne, co stanie się z pieniędzmi. W kraju wprowadzono kilka kuponów. Wszyscy wtedy zrozumieli, że to upadek. Nie będzie piłki nożnej.
Nie będę ukrywał, w 1992 roku też chciałem wyjechać. Była taka okazja. Następnie zmarły Iwan Wiszniewski przybył do Dniepru z ludźmi, którzy reprezentowali turecki klub „Sariyer” (Stambuł). Obserwowali Tiszczenkę i okazało się, że zwracają na mnie uwagę. W lecie była poważna rozmowa, ale potem jakoś wszystko zostało uciszone.
- Najbardziej niezwykły epizod, jaki miał miejsce podczas pobytu w Dnieprze?
— Było ich wtedy dużo. Więc od razu pamiętam odcinek, kiedy fani wpadli do naszej szatni. Mówili, że próbowali ich powstrzymać, poczekaj na nasze spotkanie. Tam nawet Pawłow nie mógł tego znieść, skończył. Pijani emocjami chcieli nas przywitać. I właśnie odbyliśmy poważną rozmowę.
- Myślisz, że ustawianie meczów przyszło na nasze mistrzostwa z Unii?
— Oczywiście to jest dziedzictwo Unii. Stamtąd wszystko potoczyło się. Wszystkie te błędne obliczenia, kto czego potrzebuje. Ty do mnie - ja do ciebie. Mogę powiedzieć jedno, nie byliśmy tym wszystkim zainteresowani w Dnieprze. Byliśmy pewni siebie. Chcieliśmy po prostu wyjść na boisko i pokonać przeciwnika. Zarabiaj premię.
- Twoje dwie bramki strzelone Szachtarowi w meczu o trzecie miejsce przyniosły Dnipro brązowe medale w pierwszych mistrzostwach. Czy uważałeś się za bohatera?
- Więc nie. Moi partnerzy pomogli mi zdobyć te cele. Tam Vadik Tishchenko dał mi pierwsze podanie, drugie - Andryukha Polunin. I generalnie w tym meczu nasz kapitan Wadim Tiszczenko był najlepszy na boisku. Jego obecność na boisku wiele dla nas znaczyła.
- Po zdobyciu tych dwóch bramek przeciwko Dmitrijowi Shutkovowi regularnie go denerwowałeś.
- Tak, strzelałem przeciwko niemu w prawie każdym meczu, a napastnik Szachtara Serhij Atelkin ciągle strzelał przeciwko nam. Nieżyjący Siergiej i ja kiedyś żartowaliśmy na ten temat. A z Dimą Shutkovem jesteśmy w tym samym wieku, często spotykaliśmy się w reprezentacji Ukrainy, graliśmy razem. Zapytał mnie: „No, jak to?” A ja mu odpowiedziałem: Szachtar to moja ulubiona drużyna.
- W 1993 roku Dnipro był bliżej niż kiedykolwiek tytułu mistrza. W jednym z wywiadów powiedziałeś, że porażka z Metalistem w Charkowie była decydująca dla Dniepru. Czy jesteś teraz tego samego zdania?
- Myślę, że dla Dniepru były dwie fatalne gry. Pierwszy był w Zaporożu przeciwko Metalurhowi: prowadziliśmy wynik, kontrolowaliśmy grę, ale nadal nie mogliśmy strzelić drugiego gola. Pod koniec gry Metallurg wyrównał wynik z rzutu karnego. W rezultacie stracili tam punkt. No i oczywiście mecz w Charkowie, w którym przegraliśmy.
— A co z domową grą z Kryvbasem? Straciłeś też punkty w tym meczu, prawda?
- Gra z Kryvbasem była fundamentalna, ponieważ w tym czasie w Krzywym Rogu grało wielu naszych uczniów, którzy z różnych powodów nie pasowali do Dniepru. Więc grali przeciwko nam zaciekle, ogryzali ziemię, gryząc do końca. Jesteśmy dwiema drużynami z tego samego regionu, była czysto wewnętrzna walka.
- W Unii tak nie było. Kiedy Dnipro walczył o mistrzostwo, czy wszystkie drużyny w regionie pracowały dla głównej drużyny?
- Tak, w Unii wszyscy działali przeciwko Dnieprowi, tak jak Dynamo!
- Spójrz, bądź na miejscu Dniepru, na przykład Szachtara - trudno sobie wyobrazić, jak odejmuje się górnikom punkty zespołu reprezentującego region Doniecka ...
- Oczywiście obraziliśmy się, coś było nie tak. Może Kijów obiecał im jakieś premie. A jednak uważam, że w tym meczu na boisku była uczciwa walka sportowa.
- Grając dla Dniepru, trzykrotnie zostałeś najlepszym strzelcem drużyny. Co więcej, liczba zdobytych bramek stale rosła...
- Czy naprawdę był najlepszym strzelcem? Jakoś o tym nie pomyślałem. Ale na początku byłem napastnikiem w Dnieprze, dopiero wtedy Pawłow często zaczął wykorzystywać mnie jako skrzydłowego. Mogłem też zagrać w obrońcę. Mimo to zawsze uważałem się za napastnika, więc musiałem strzelić gola.
- Która z bramek, które strzeliłeś, wyróżnia się?
- Oczywiście gol strzelony w Czerniowcach - Bukowina. Graliśmy w strugach deszczu. Na boisku doszło do ciężkiej walki. Nie było takich chwil. Prawdopodobnie rzucili mi piłkę z wyjścia, wziąłem ją, przetworzyłem i wysłałem do pierwszej dziewiątki wysokim łukiem. Potrzebowaliśmy wygranej i ją dostaliśmy. Byłem wtedy bardzo szczęśliwy, podobnie jak cały zespół.
- Jaką rolę w twojej karierze sportowej odegrał Nikołaj Pawłow?
- Tylko dzięki Pawłowowi zostałem w Dnieprze, podobnie jak inni młodzi chłopcy. W końcu w 1993 roku moskiewska CSKA uporczywie wzywała mnie do siebie. Gdyby nie Pawłow, najprawdopodobniej też bym nie przeniósł się do Dynama. Miał na mnie taki czysto ludzki wpływ. Ufałem mu i słuchałem, tak jak inni faceci.
Nikołaj Pietrowicz zrobił dla nas wszystko i doceniliśmy to. Mieliśmy bardzo dobry zespół, w którym wszystko było uczciwe. Pawłow był dla nas jak starszy towarzysz (Pavlova miała 38 lat, kiedy przyjechała do Dniepru, około. wyd.). Powiedział: „Istnieją takie pieniądze i tak są rozdzielane, jeśli myślisz inaczej, powiedz mi, kto na co zasługuje”.
- Mówią, że Leonid Kuczma osobiście przedstawił ci Pawłowa. Wszedł do szatni, przytulił ówczesnego asystenta Kucherevsky'ego Pavlova za ramiona i powiedział: "Oto twój nowy główny trener"...
- Nie. Pavlov został nam przedstawiony jako główny trener przez innych ludzi. A Kuczma dość często wchodził po meczu do szatni Dniepru (W tym czasie Leonid Kuczma był dyrektorem Stowarzyszenia Produkcyjnego „Jużmasz” i honorowym prezesem Dniepru – przyp. red.)
Kiedy byłem już w Dynamie, Kuczma jako prezydent Ukrainy wraz z ministrem spraw wewnętrznych Jurijem Krawczenką przybyli do bazy Dynama, aby zapoznać się z drużyną. To było po głośnym skandalu z futrami. Wtedy Leonid Danilovich zobaczył naszą piątkę (z wyjątkiem Konowałowa, w Dynamie grali wówczas byli piłkarze Dniepru - Maksimow, Michajłenko, Pochlebajew, Bezhenar - przyp. wyd.), podszedłem i żartobliwie powiedziałem: „Patrz, moi ludzie są tutaj. Czy oni cię tu nie obrażają?
- Co możesz nam powiedzieć o skandalu z futrami. Czy wszystkie były takie same?
— Były rozmowy, ale nie było faktów. Osobiście dowiedziałem się o tym z wiadomości. Na początku myślałem, że to żart. Dopiero gdy dotarłem do bazy, zdałem sobie sprawę, że wszystko jest poważne. Początkowo klubowi groziło zawieszenie na 3 lata. Wtedy nie było szumu wokół Ligi Mistrzów, tak jak jest teraz. Ale nie miałem czasu się zabić. Musiałem iść pod nóż, przejść operację, wyzdrowieć i szybko wrócić do służby.
- Pod Pawłowem Dnipro miał wielu sponsorów. Nikołaj Pietrowicz osobiście pobił dla ciebie różne korzyści?
- Tak, praktycznie nie miał czasu na zaangażowanie się w proces szkoleniowy. Jego asystenci pracowali z zespołem. A Pavlov podróżował po całym mieście, okrążając wszystkich. Odszukał, wyciągnął trochę pieniędzy, aby dać nam premie. Mieszkania, sprawy domowe - to właśnie zrobił. Nasze pensje były wtedy niskie. Czas był taki. Pamiętam, że dawali nam racje żywnościowe, taka praktyka trwa w Dnieprze od czasów sowieckich. Dobre takie pudła przywoziliśmy do naszej bazy dwa razy w miesiącu, a my już je odwoziliśmy do domu. Zawierała mięso, kiełbasę, konserwy, sery...
- Powiedz mi, jak walczyłeś na boisku?
— Myślę, że wielu ludzi miało taki moment, kiedy musieli stanąć w obronie siebie. I walczyłem na treningu z Sanyą Zakharovem. Po prostu musiałem wypuścić parę, gdzieś się ochłodzić. Stało się to na boisku. Załatwialiśmy sprawy przez dwie lub trzy minuty, a potem nas rozdzielili. Znaleźliśmy powód. Jako coś ukaranego, w zawieszeniu.
- Czy kiedykolwiek musiałeś walczyć poza boiskiem?
- Coś się stało. Kiedy męczyli się na ulicy, musiałem stanąć w obronie siebie. Żyliśmy w latach dziewięćdziesiątych.
- Czy znasz historię o tym, jak Pavlov, będąc piłkarzem, wdał się w bójkę z policjantami?
- Ależ oczywiście.
– Czy sam ci powiedział?
„Sam tego nie powiedziałem, ale wiedzieliśmy z innych źródeł. Nie ujawnię ich.
- Jak to się stało, że dostałeś mieszkanie w Dnieprze na osiedlu Topol? Z facetów, którzy tam mieszkali, zwykle wyśmiewano się. Powiedzieli, że stamtąd bliżej na trening w Zaporożu niż do bazy w Dnieprze?
- To właśnie wybrałem. Najpierw dali mi dwupokojowe mieszkanie na lewym brzegu, wzdłuż alei Prawdy. Mieszkanie jest małe, w starym domu, pokoje przylegają do siebie. Byłem wtedy bardzo zdenerwowany. Oczekiwał więcej. W tym czasie byłem już żonaty, ale nie spodziewaliśmy się jeszcze dziecka. W tym mieszkaniu nawet nie zaczęliśmy się rejestrować, wtedy właśnie nadeszła oferta z Moskwy. W tym czasie nie można było kupić mieszkania za pieniądze, więc musiałem zgodzić się na to, co było oferowane.
- Nie wejdziesz do kieszeni ani słowa. Czy pamiętasz historię, kiedy zapytałeś Pawłowa, gdzie są obiecane „Mazda” i „Zhiguli” szóstego modelu?
- Oczywiście, że pamiętam. Pawłow był wtedy obrażony. W końcu myślał, że po porażce w Tarnopolu - 0:3, zadzwoniliśmy do niego, żeby omówić, jak uzyskamy upragniony wynik w rewanżu. A potem zadajemy mu kilka naszych najemniczych pytań.
A co z samochodami? Pierwsi rozdawali Toyoty, przyjmowali ich Judin, Diryavka i Bezhenar. A wiosną 1993 roku dali mi i Andriejowi Poluninowi Volkswagena. To efekt przeniesienia Andrieja Sidelnikowa do Wattensteid.
— Czy w swojej karierze zmieniłeś wiele samochodów?
- Oczywiście. Grałem w wielu zespołach. Często wyjeżdżał za granicę.
- W jednym z ostatnich wywiadów Pawłow powiedział, że nie jest bardzo zdenerwowany, bo w 1993 roku Dynamo wyprzedziło na mecie Dniepr. Według niego Dniepropietrowsk po prostu nie był gotowy na przyjęcie nowego, zreorganizowanego turnieju Ligi Mistrzów UEFA...
— Nie sądzę, żeby Pawłow wtedy o tym myślał. Właśnie znalazł taki spokój. Wszyscy byliśmy wtedy bardzo zdenerwowani. Walczyli do końca. Pamiętam, że w ostatnim meczu z Zaporoże Torpedo musieliśmy strzelić kilkanaście bramek. Zdobyliśmy trzy bramki. Zrozumieliśmy, że w równoległym meczu w Krzemieńczuku sprawa została już rozwiązana.
Przecież podczas mistrzostw zmieniono regulamin. Początkowo mistrz był określany przez osobiste spotkania, a my wyprzedziliśmy Kijów pod tym względem. Ale różnica między strzelonymi i straconymi bramkami była lepsza dla Dynama. Mają w drugiej rundzie - bez względu na to, jaka jest gra, to duży wynik (w drugiej rundzie w 15 meczach Dynamo strzeliło 40 bramek, aw pierwszej tylko 19 – ok. wyd.).
- Pojechałeś do Korei po pieniądze?
- W tym za nimi. Poszedłem też do zespołu, który był liderem mistrzostw Korei, wziął udział w Pucharze Mistrzów Azji. To wzbudziło moje zainteresowanie.
- Ile razy pytano cię, czy jadłeś psy w Korei?
„Prawdopodobnie milion. I ciągle pytają. Mówię im: „Nie macie żadnych innych pytań?”
- Powiedziałeś, że kiedy po raz pierwszy zdobyłeś Puchar Mistrzów w Hongkongu, kupiłeś na lotnisku zegarek Rolex o wartości 5000 dolarów. Jaki jest ich los?
- Dał. (Śmiech). Do jednej dobrej osoby, już w Kijowie. Pamiętam, że w tamtym czasie trener i partnerzy nie wzbudzali podziwu dla tego zakupu. To było tak, jakbym wyjął z kieszeni drobne i coś kupił.
- Czy twoja pensja w Korei znacznie różniła się od tej na Ukrainie?
- Bardzo. W 1996 roku gracze Dynamo mieli mniej więcej takie same pensje. Tak więc dynamo musi zostać zwiększone prawdopodobnie 10-15 razy. A w Korei były kontrakty reklamowe, cóż, to jest później.
— Jakie masz wspomnienia z tego kraju?
— Ludzie w Korei Południowej są bardzo przyjaźni i gościnni. Życie jest spokojne, wymierzone. Miałem dużo wolnego czasu w porównaniu z okresem spędzonym w Dynamo, a nawet w Dnieprze, który poświęciłem rodzinie.
- A co możesz powiedzieć o mieście, w którym mieszkałeś?
- Miasteczko jest małe, przemysłowe. Znajduje się tam zakład metalurgiczny, ogromny nawet na skalę światową. Dlatego głównym zajęciem ludności jest praca nad nim. Ale miałem szczęście, że mieszkaliśmy poza strefą przemysłową, w kampusie, w którym mieści się uniwersytet. Było wiele różnych miejsc do rekreacji: kręgle, place zabaw, atrakcje. W każdy weekend wybieraliśmy, gdzie spędzimy czas z całą rodziną.
- Mówią, że Korea to drogi kraj?
- Tak jak jest. W tym czasie płaca na życie wynosiła tam 700-800 dolarów. Wysokie ceny produktów. Pamiętam, że kilogram wieprzowiny kosztował około 80 dolarów. Nawiasem mówiąc, Koreańczycy jedzą mięso, ale nie w takich ilościach jak my, tylko raz na dwa dni. Ich kuchnia jest bardzo smaczna. Kiedy wróciliśmy do Kijowa, ciągle chodziłem z żoną do koreańskiej restauracji.
— Czy możesz wymienić kilka koreańskich potraw, które Ci się podobały?
- No na przykład bulgogi. To gotowane mięso z dużą ilością przypraw i ziół. Podobała mi się też sałatka kimchi, która marynowana jest z pieprzem i różnymi przyprawami. Bardzo ostre i smaczne.
— Jakie miejsce zajmował futbol wśród Koreańczyków?
- Ich sport numer 1 to baseball. Potem piłka nożna. Ludzie szli na stadion, bilety były wtedy tanie – 1-2 dolary.
- W jakich warunkach musiałeś grać i trenować?
- Moja drużyna miała wspaniały stadion: czysto piłkarski, na 30 tysięcy widzów, z boiskiem dobrej jakości. I podstawa z dwoma polami. Treningów nie dało się nawet porównać z tymi, które były w Dynamo. Są znacznie cięższe. Nacisk położono na szybkość, wytrzymałość i siłę. Czas trwania lekcji to 2-2,5 godziny przy upale 40 i wilgotności.
Dla mnie to było dzikie. Minęła połowa treningu - pauza, wyjmują pudełko z zimną wodą. Po 10-15 minutach lekcja trwa.
- Powiedziałeś kiedyś, że lata spędzone w Korei były najlepsze. Czy możesz to teraz potwierdzić?
- Tak to interpretować. W piłce nożnej najlepsze lata spędziłem w Dnieprze. Gdyby nie te pięć lat, może nie byłoby piłkarza – Siergieja Konowałowa. A w Korei poczułem wolność i niezależność finansową. Myślałem tylko o piłce nożnej, moja głowa nie była wypchana niczym innym.
— Jak zostałeś trenerem?
- Kiedy skończyłem grać, przez trzy, cztery miesiące nic nie robiłem. Po prostu odpoczywam od piłki nożnej. Wtedy zdałem sobie sprawę - muszę wrócić do piłki nożnej i cieszyć się nią. Grałem o mistrzostwo miasta, dla weteranów. Podczas jednej z gier Władimir Iwanowicz Oniszczenko zaproponował mi pracę z dziećmi w szkole Dynamo. Na początku wątpiłem, nie byłem pewien, czy jestem gotowy do takiej pracy. Ale Onishchenko podał takie argumenty, które przekonały mnie do tego kroku.
— Od prawie dziesięciu lat współpracujesz z profesjonalnymi klubami. Trzeci w „Sewastopol”. Co powiesz?
— Ostatnie miesiące pracy w Sewastopolu były napięte. Trudny okres rozpoczął się pod koniec 2013 roku. Drużyna została bez trenera, w meczu z Dynamem musiałem pełnić funkcje „i”. o". Zimą w ogóle nie rozumieliśmy, co będzie dalej. Potem przyszedł Angel Chervenkov, który już pracował w Sewastopolu, ale w ciągu trzech lat jego nieobecności zespół całkowicie się zmienił. Zachowywał się wobec mnie tolerancyjnie, a ja pomagałem mu w pracy.
— Jak wyglądała sytuacja w mieście w 2014 roku?
- W samym Sewastopolu było spokojnie - tam mieszkaliśmy. Problemy pojawiły się, gdy musieliśmy podróżować z Krymu na kontynentalną Ukrainę na mecze mistrzowskie. Niektórym z nas nie pozwolono wrócić. Zażądali dokumentów dotyczących ruchu bezwizowego z Rosją.
Pamiętam, jak po jednej z gier trzech naszych legionistów nie miało z nimi umów potwierdzających, że pracują dla nas. Zostałem wtedy z chłopakami w szarej strefie między Ukrainą a Rosją, spędziłem tam całą noc, dopóki nie przynieśli niezbędnych dokumentów.
W Sewastopolu przebywałem do czerwca 2014 roku. Do ostatniego nie wierzyłem, że zespół przestanie istnieć.
— Czy podczas pobytu w Sewastopolu widziałeś krążownik Moskwa?
- Powiem więcej, nawet byłem na tym. Parady na morzu zawsze odbywały się w Sewastopolu z rozmachem. Nasza flota jako taka nie istniała, dlatego brały udział głównie rosyjskie okręty Floty Czarnomorskiej, oddziały desantowe.
Spotkałem rosyjskiego oficera, nie wymienię go, z krążownika Kercz. Okazał się być fanem piłki nożnej i kiedyś zapytał mnie, jak dostać się do piłki nożnej. Załatwiłem mu przepustkę sezonową.
A on, w ramach podziękowania, oprowadził mnie po krążowniku - chodzić, patrzeć. Odwiedziłem więc Kercz, a jednocześnie Moskwę. Był tam przez krótki czas. Niektórzy mi pokazali, inni nie.
- Co dalej? Czy masz ochotę pracować z drużyną Premier League?
- Oczywiście jest chęć, ale kiedy będzie - trudno powiedzieć. Dopóki mam drużynę – „Partizan” (Kodra), to wymaga uwagi. Chłopaki mają pragnienie, a ja mam okazję ich czegoś nauczyć.
Aleksander Pietrow