Denys Skepskyi: „Jarmolenko na początku nie trafił do Dynama

Były pomocnik Kijowa „Dynamo-2” i „Dynamo-3” Denys Skepsky wspominał okres swojej kariery w stołecznym klubie.

Denis Skepskyi

— Karierę zaczynałeś w Czernihowie, ale później trafiłeś do struktur Dynama Kijów. Jak dostałeś stamtąd ofertę?

— Harcerze z Kijowa zauważyli mnie, gdy grałem w drużynie Czernihowa w DUFLU. Również w wieku 13 lat dostałem zaproszenie od Szachtara Donieck, pojechałem z nim na turniej do Petersburga. Ale nie chciał iść do Szachtara. Po pierwsze daleko - aż do Doniecka, a po drugie nie podobał mi się ówczesny stosunek do dzieci.

Kijów jest obok Czernihowa, "Dynamo" jest bliższe mojemu sercu. Jeszcze wcześniej byłem zapraszany do akademii „Dynama”, ale miałem kontrakt z „Desną” i nie mogłem przenieść się do żadnego innego klubu, dopóki nie skończyłem 16 lat. Kiedy skończył się ten kontrakt szkoleniowy, przeniosłem się do stolicy.

— Powiedziałeś, że nie podoba ci się stosunek do dzieci w Szachtarze. Wyjaśnij, co miałeś na myśli?

— Był taki wstrętny dyrektor sportowy, nie pamiętam jego imienia. Przegraliśmy jeden mecz, a on nakrzyczał na mnie i na cały zespół. Byliśmy wtedy jeszcze dziećmi i nie podobało mi się, jak dorosły wykrzykuje przekleństwa na 13-latkę. Uważam, że to jest złe i tak nie powinno być.

— Dynamo po Szachtarze nie rozczarowało?

- Wszystko było dobrze. Podpisałem nawet taki kontrakt z Dynamem, gdzie nie było sprecyzowane, w jakim zespole będę grał. Mimo, że miałem wtedy 16 lat, grałem w DUFL już okazjonalnie – poza jednym meczem na wiosnę, kiedy poproszono mnie o zagranie dla chłopców, bo był mocny przeciwnik, a także poszedłem na finał w lato. I ogólnie ja, ówczesny uczeń, od razu dostałem się do Dynamo-3 i miałem okazję grać w drugiej lidze PFL przeciwko dorosłym.

A sześć miesięcy później zostałem już zabrany do „Dynama”-2, gdzie trenerem był Wołodymyr Onyszczenko (legendarny zdobywca Pucharu Zdobywców Pucharów i Superpucharu Europy, red.). Mieszkałem w bazie na Konchy-Zaspie, byłem już w pierwszej lidze. Wszystko to w tak krótkim czasie.

— Jakie były wtedy bonusy dla gracza „Dynamo-3”?

— 150 hrywien za zwycięstwo. W "Dynamo-2" były już dobre bonusy — 200 dolarów.

— Cóż, wydawałoby się, że twoje sprawy w strukturze wielkiego klubu układają się dobrze. Dlaczego opuściłeś Dynamo-2?

— Miałem złe relacje z Onyszczenką. Nie ufał mi, nie grałem dużo w Dynamo-2. Kilkakrotnie występowałem w wyjściowym składzie, głównie na boisku jako rezerwowy - a czasem nawet spadałem do trzeciego zespołu.

W wieku 18 lat podpisałem pięcioletni kontrakt z "Dynamo" - i okazało się, że jest ślepy zaułek. Nie było szans na przebicie się do głównego zespołu, kontrakt ma 40 obcokrajowców. W „Dynamo-2” też by mnie długo nie trzymali – najwyżej rok, a zaczęliby mnie wynajmować gdzie indziej, a tego nie chciałem. Powiedziałem więc agentowi, że muszę jechać, bo nie widzę dla siebie żadnych perspektyw.

— Dlaczego nie rozwinął się związek z Onyszczenką?

— Było pięć szkół, pięć drużyn w tym samym wieku pod kierownictwem „Dynama” w tym czasie, to jest około stu osób, z których należy wybrać maksymalnie dziesięciu najsilniejszych. Dotarłem do pierwszej dziesiątki, ale było to bardzo trudne ze względu na dużą konkurencję. Może mi się nie udało, chociaż czułem się dobrze, bo ciągle byłem powoływany do młodzieżowej kadry narodowej Ukrainy.

A na ostatni turniej kwalifikacyjny trener reprezentacji narodowej Anatolij Buznyk nie zadzwonił do mnie, bo nie miałem treningu w Dynamo-2. Utrata miejsca w kadrze narodowej była ostatnią kroplą – zdecydowałem się na zmianę pozycji. I wyobraź sobie, że kiedy odszedłem, Onishchenko został zwolniony.

— Ile razy komunikowałeś się z Igorem Surkisem?

- Nic. Nie prowadził osobnych rozmów z młodymi mężczyznami. Żaden z piłkarzy „Dynamo-3” i „Dynamo-2” [mojego pokolenia] z nim nie rozmawiał. Ihor Mychajłowicz porozumiał się już z głównym zespołem.

Był taki moment, że Surkis zrobił wielkie „boocha”: dlaczego jest taka duża dziecięca szkoła, akademia, tyle drużyn – a w głównej drużynie nie ma Ukraińców? Prezes klubu postanowił całkowicie przebudować system. W rezultacie Onyshchenko odszedł, aw przyszłości zaczęli wpuszczać Oliynyka, Mandzyuka, Dopilkę, Dedechka i innych do pierwszego zespołu.

— Czy byłeś zadowolony, gdy dowiedziałeś się, że Onishchenko został zwolniony?

— Nie byłem zły, po prostu zrozumiałem, że Surkis postąpił słusznie. Ze względu na to, że w pierwszej drużynie było dużo osób, młodzież nie miała możliwości pokazania się. Kupiono tylu obcokrajowców, że nawet przebicie się do głównego zespołu Dynama stało się niemożliwe. Bez względu na to, jak bardzo jesteś utalentowany, to było nierealne.

Cudzoziemcy otrzymywali wysokie pensje, inwestowano w nich poważne pieniądze - potrzebowali praktyki gry. Nie każdy mógł zmieścić się w głównej drużynie, więc czasami legioniści byli zrzucani do drużyny młodzieżowej. Następnie „Liga Mistrzów” grała w deblu. Wyobraź sobie: w Szachtarze młodzi 18-latkowie grają podwójnie, aw Dynamo - Havrancic, Peev, Ninkovich, Chernat i inni. Po prostu nie było szans, żeby się tam dostać. Bo oni musieli grać, a my musieliśmy czekać.

— Nie było ci przykro, że tak się stało?

— To było niefortunne, ale nie mogliśmy nic zrobić. Nie mogliśmy przyjść do Surkisa i powiedzieć mu, żeby nie kupował piłkarzy! Takie były realia, tak wielu młodych ludzi po prostu szło z Dynamem.

— „Dynamo” sprzedało swoich najlepszych zawodników ostatnich lat: Cygankow, Zabarny, Mykolenko. Wasze pokolenie też miało talenty, ale żaden z nich nie ujawnił się do końca. Dlaczego?

— Niewłaściwa polityka klubu. Głównym błędem jest to, że zatrzymali gwiazdy, które powinni byli sprzedać wcześniej. Na przykład Yarmolenko był liderem zespołu, ale pozostał w Dynamie.

Nie był to pierwszy raz, kiedy Andrii został przyjęty do akademii Dynama. Na początku został odrzucony, ponieważ był taki mały, kruchy, a większość chłopców w jego wieku jest krępa. Kiedy Jarmołenko grał w Dynamie, były o niego duże prośby ze strony klubów, ale Surkis nie chciał oddać swojego lidera. Został zatrzymany. Tutaj Szachtar sprzedaje swoich zawodników na czas, a Dynamo nie.

— Rusłan Rotan powiedział niedawno, że obecne pokolenie jest bardziej profesjonalne niż poprzednie. Czy sie zgadzasz?

— Tak, całkowicie się z tym zgadzam. Teraz bardziej europejskie podejście, młodsze pokolenie trenerów przybyło na Ukrainę. Na przykład do akademii Szachtara i Dynama przybyli obcokrajowcy, którzy próbują przekazać dzieciom europejską mentalność. W związku z tym hulanki i imprezy schodzą na drugi plan. Młodzi faceci, patrząc na europejskich piłkarzy, dążą do czegoś innego. W naszych czasach piłka nożna dla dzieci była bałaganem, więc było inaczej.

— Cała galaktyka grała z tobą w Dynamo-2. Porozmawiajmy o nich. Alijew i Milewski również dorastali obok ciebie. Dlaczego, biorąc pod uwagę ich talent, nie doszli do tak kosztownego transferu jak Mykolenko czy Zabarny?

— To byli bardzo utalentowani faceci, ale dotarcie do bazy zajęło im dużo czasu. Chociaż udało się ich wpuścić do pierwszej drużyny dużo wcześniej. Gdyby wtedy Dynamo przyciągało młodzież do bazy w takiej formie, w jakiej jest teraz, Alijew i Milewski graliby w pierwszej drużynie od 17 roku życia, a już w wieku 20-22 lat przychodziłyby takie oferty jak za Ilję czy Witalika.

— W 2006 roku przeniosłeś się do Dynama Moskwa, skąd ta oferta z Rosji?

- Na turniej 17-latków pojechaliśmy do Moskwy z reprezentacją Ukrainy, przegraliśmy dopiero w finale - z Rosją. Potem wielu facetów zostało powołanych do różnych rosyjskich drużyn. Miałem oferty od Zenit i Dynamo.

— Dlaczego wybrałeś „Dynamo” zamiast „Zenith”?

— Gdy „Zenit” chciał mnie przyjąć, „Dynamo” zaproponowało bardzo wysokie wynagrodzenie, jak na wychowanka klubu. Dla 17-latka było to 240-270 tysięcy dolarów. Zenit odmówił wówczas zapłaty takiej kwoty.

I musiałem przedłużyć kontrakt z Kijowem na pięć lat. Ale rok później zdałem sobie sprawę, że tracę tam perspektywę i wtedy zainteresowało się mną Dynamo Moskwa. Zaproponowali mi przyjazd na oględziny i zdecydowałem się.

Artem Żyliński

Komentarz