Zawodnik Dynama Kijów Artem Kozak, który obecnie gra dla Żytomierza Poles'e, opowiedział jak znalazł się w strukturach stołecznego klubu.
- Jak zostałeś zauważony i zaproszony do Dynama?
- Razem z Władem Dubinczakiem (obecny obrońca pierwszej drużyny Dynamo Kijów, - przyp. red.). zostaliśmy zauważeni, gdy graliśmy dla BRV-VIK (amatorski klub z miasta Wołyń' obwodu wołyńskiego - przyp. red.).. Pamiętam, powiedziano nam, że są opcje: "Szachtar", "Dynamo" i "Dnipro". Na początku wzięto nas do Szachtara, ale nie wyszło. Jakby nasz prezes chciał uzyskać jakieś korzyści finansowe, a podczas gdy Szachtar potrzebował czasu do namysłu, Dynamo przechwyciło mnie i Dubinczaka i zapisało nas do swojej akademii. To była ciekawa historia.
- Czy w Dynamie miałeś swojego majora? Na przykład Lesowoj - który miał bogatych rodziców i dziadka z partyjnej nomenklatury, albo Kosowski jr. A były też dzieci z regionów, które żyły ze stypendiów... Czy to było odczuwalne?
- Chyba dało się to zauważyć. Wszyscy chłopcy byli wychowani z kulturalnych rodzin. Nie mogę jednak powiedzieć, że dotyczyło to mnie czy kogokolwiek innego. Poza boiskiem to jedna rzecz. Na boisku to już inna sprawa. W piłce nożnej wszystko staje się widoczne na boisku.
- Twoi koledzy z drużyny Dynamo mają różne losy: jeden jest teraz w reprezentacji Rosji, inny nagrywa jakieś tiki-takę. Inny był pod MLS w USA, a potem, podobno, został programistą... Czyje koleje losu najbardziej Cię zaskoczyły i były przypadki, gdy przyszła gwiazda na Twoich oczach po prostu nie spełniła swojego potencjału i znalazła się w innym zawodzie?
- Takich przypadków, nawiasem mówiąc, było niewiele. Ktoś poszedł do pracy jako programista i z tego powodu nie został gwiazdą piłki nożnej. Jeśli ktoś trafił do innych zawodów, to dlatego, że nie udało mu się osiągnąć wymaganego poziomu w piłce nożnej. Talent nie znika z powodu zwykłej pracy, a raczej z powodu jakichś niefutbolowych momentów w młodości, które sprawiają, że kręci im się w głowie i odbierają równowagę. Widziałem takich chłopaków, którzy byli utalentowani, ale nie zadbali o siebie w odpowiednim czasie. Czas szybko leci.
- Czego zabrakło Ci, aby przebić się do pierwszej drużyny Dynama? Kiedy byłeś najbliżej tego celu?
- Gdy grałem w drużynie młodzieżowej. Dużo rozmawiałem z naszymi hiszpańskimi trenerami. Grałem regularnie w swojej grupie wiekowej. Wydawało się, że tutaj jest moja szansa. Ale konkurencja była zbyt duża, bo na moich pozycjach grali obcokrajowcy z dużym doświadczeniem, wartością transferową, doświadczeniem w reprezentacji. W miarę upływu czasu widziałem, że ciężko się przebić.
Artur Valerko