Zasłużony trener Ukrainy Myron Markiewicz podzielił się swoimi wrażeniami na temat rywalizacji w ukraińskim futbolu w pierwszej połowie obecnego sezonu, a także o występach rodzimych klubów na międzynarodowej arenie.
— Zacznę od ukraińskiej Premier-Ligi. Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się takiego zakończenia na finiszu jesiennego etapu. Myślałem, że w głównej trójce będzie ostrzejsza konkurencja.
— A kto jest winny temu, że twoje oczekiwania się nie spełniły?
— Przede wszystkim kijeńscy dynańczycy, którzy choć nie prezentowali mistrzowskiego futbolu, byli lepsi od swoich prześladowców w stabilności. Po drugie, zawiódł „Szachtar”, byłem przekonany, że „górnicy” ze swoim doborem wykonawców będą gotowi znów walczyć o tytuł mistrza. Jednak po niepowodzeniach w Lidze Mistrzów „górnicy” zawiedli również na finiszu jesiennej części w UPL. Choć, wierzcie mi, z ich składem powinni być obok dynańczyków, a nie odstawać o dziesięć punktów.
— A kto w składzie mistrzów najbardziej cię rozczarował?
— Sudakow i Bondarenko. Georgijowi brakowało stabilności, mógł zaskoczyć jakościowymi działaniami, a w następnym meczu być niewidoczny. Tak lider nie powinien się zachowywać na boisku. A Artemowi po prostu brakuje kondycji fizycznej. Szkoda, ponieważ pod względem kreatywności jest jednym z najlepszych w UPL.
— Twoim zdaniem, po takich niepowodzeniach trener „górników” Marino Puszycz powinien zrezygnować?
— Trudno udzielić wyczerpującej odpowiedzi. Nie wiem, kto był inicjatorem jego zaproszenia, jakie były warunki jego kontraktu. To wszystko jest bardzo ważne.
— A może w „Szachtarze” nie wszystko jest dobrze, ponieważ niektórzy zawodnicy uważają, że już przerosli tę drużynę?
— Tak apriori nie powinno tak być: jeśli jesteś liderem drużyny, powinieneś w trudnej chwili wziąć grę na siebie. Oczywiście, w takiej porażce jest także wina Puszycza, wygląda na to, że stracił kontrolę nad swoimi podopiecznymi. Teraz każdy ciągnie kołdrę na swoją stronę. Oznacza to, że są jakieś problemy wewnętrzne w zespole.
— Uważasz, że tej przewagi nad najbliższymi prześladowcami dynańczykom wystarczy, aby zdobyć tak pożądany tytuł mistrza?
— To, że „Alexanderii” i „Szachtarowi” będzie trudno nadrobić straty, jest bezsprzeczne. Tym bardziej, że dynańczycy po odpadnięciu w styczniu z Ligi Europy skoncentrują się wyłącznie na występach na krajowej arenie. Jestem przekonany, że w „Dynamo” doskonale wiedzą o swoich słabych punktach i podczas zimowej przerwy będą próbować się ich pozbyć.
— O czym właściwie mowa?
— „Dynamo” ma krótką ławkę rezerwowych i zespół potrzebuje wzmocnienia. I nie tylko do rywalizacji o miejsce w składzie, potrzebni są wykonawcy, którzy „zrobią pogodę”. Jeśli uwzględnić, że w przyszłym sezonie w Lidze Mistrzów Ukrainę będzie reprezentować tylko jedna drużyna, to stołeczny klub powinien efektywnie pracować na rynku transferowym, aby nie znaleźć się w roli skąpca, który płaci dwa razy. Jeśli podopieczni Aleksandra Szowkowskiego roztrwonią takie istotne przewagi w punktach, będą za to winni sami.
— Od kogo jeszcze, poza „Szachtarem”, spodziewałeś się więcej na poprzedniej jesieni?
— Od „Polesia”, LNZ, „Worskły”, „Kołosa”. Jakość ich gry wyraźnie nie odpowiada tym środkom, które zostały wydane przez właścicieli tych klubów.
— A kto, przeciwnie, niespodziewanie zrobił na Tobie miłe wrażenie?
— Przede wszystkim „Aleksandria”, która zasłużenie zajmuje drugie miejsce. Rusłan Rotan stworzył zdolny, dobrze zbalansowany zespół. Widać, że tam wszyscy są na pełnym zaufaniu. Cieszę się również z futbolistów „Karpat”, których można śmiało nazwać „zakłócaczami spokoju”.
— Czasami żałujesz, że przed rozpoczęciem sezonu musiałeś opuścić „Karpaty”?
— Wiecie, taka jest futbolowa życie, każdy ma swoją drogę. W swoim czasie już podziękowałem kierownictwu klubu, że dało mi możliwość przywrócenia „Karpat” do elity ukraińskiego futbolu. Cieszy mnie, że podstawą obecnej drużyny są zawodnicy, którzy grali pod moim kierownictwem, albo których zapraszałem. Jakie mogą być pretensje i, jak mogę nie kibicować „Karpatom”? Życzę im, aby nie zatrzymywali się na osiągniętym.
— A więc, twoim zdaniem, nazwij trzech najlepszych graczy występujących w UPL?
— Władysław Wanat z „Dynamo”, „alexandryjczyk” Bezerra i Aleksey Gućuliak z „Polesia”.
— A Iwan Kaljużny z „Aleksandrii” nie może pretendować do tytułu „Odkrycia sezonu”?
— Myślę, że tak. Dobrze go znam, ponieważ Iwan to wychowanek akademii „Metalista” w czasach, gdy kierowałem tą drużyną. Pracowity, zawsze wyróżniał się wymaganiami wobec siebie. Czegoś mu brakuje w zakresie szybkości, ale na pozycji defensywnego pomocnika niweluje tę wadę poświęceniem, umiejętnością wyczuwania, jak rozwinie się atak rywala.
— Po udanym debiucie Kaljużnego w narodowej reprezentacji Ukrainy, „Szachtar” zainteresował się nim. Co byś doradził zawodnikowi?
— Jestem jednak za tym, aby Iwan nie zmieniał przynależności. Jak mówi przysłowie, nie należy szukać dobra tam, gdzie już go można znaleźć. W „Aleksandrii” jest kochany przez kibiców, ma autorytet w zespole, zaufał mu główny trener. Nie należy zapominać, że to właśnie z „Aleksandrii” Kaljużnego zaprosili do kadry. A w „Szachtarze” jeszcze nie wiadomo, czy będzie w stanie się wykazać. W końcu była informacja, że Iwanowi zaproponowano nowy kontrakt na znacznie lepszych warunkach. Niech myśli.
Kończąc rozmowę o mistrzostwie UPL, którego poziom z obiektywnych powodów rzeczywiście spadł, chcę podkreślić, że to wielkie osiągnięcie: w kraju trwa wojna, a futbol żyje. Zawody odbywają się nie tylko w elicie, ale także w pierwszej, drugiej lidze, wśród amatorów. Dlatego trzeba uzbroić się w cierpliwość, będą jeszcze zwycięstwa i na naszej ulicy.
Dlatego analizując występy ukraińskich klubów w europejskich pucharach, należy koniecznie uwzględnić trudności dzisiejszego dnia. Przecież jedynie problemy logistyczne mają negatywny wpływ na przygotowania do meczów, proces rehabilitacyjny. Zostaje tylko podziękować tym legionistom, którzy wyrazili zgodę na występy za ukraińskie drużyny.
— Trochę inna sytuacja z występem narodowej reprezentacji Ukrainy, której podstawę stanowią zawodnicy reprezentujący zagraniczne kluby. W skali pięciopunktowej, jaką ocenę zasłużyli podopieczni Serhija Rebrova za grę w Lidze Narodów?
— Na trzy z plusem. Najpierw sami wprowadzili się w trudną sytuację, a potem ledwo się wygrzebali. Niemniej jednak, uważam, że to było tylko rozgrzewka, główny egzamin — jesień 2025 roku, kiedy w kwalifikacjach trzeba będzie koniecznie dostać się do finałów mistrzostw świata. Chodzi nie tylko o wizerunek ukraińskiego futbolu, ale także o możliwość zarobienia poważnych premii, które później pójdą na rozwój gry milionów. Jak widzicie, wszystko jest połączone.
— A historia dopingowa jednego z liderów naszej reprezentacji Michała Mudryka nie może przeszkodzić w realizacji tego zadania?
— W tej historii jest jeszcze wiele niewiadomych, dlatego z mojej strony byłoby nietaktowne cokolwiek komentować. Mam nadzieję, że Mudryk udowodni swoją niewinność. A tylko dokładnie zaznaczę, że Ukraina obfituje w talenty piłkarskie i wystarczy nam jakościowych wykonawców.
— Kiedy już była mowa o mistrzostwach świata 2026 roku, to co powiesz o pokazaniu mapy Ukrainy podczas losowania kwalifikacji, bez Krymu…
— Nie należy być naiwnym i wierzyć, że FIFA popełniła ten haniebny błąd przypadkowo, że nie obeszło się bez trzeciej strony, która świadczyła odpowiednie usługi. Według mnie była to zaplanowana prowokacja, testowanie naszej gotowości, aby odpowiedzieć godnie. Niemniej jednak, nie należy zapominać, że rosyjskie firmy przez wiele lat były sponsorami zawodów organizowanych pod egidą FIFA.
— Twoje drogi krzyżowały się z debiutantem reprezentacji Kaljużnym w „Metalście” — zespole, który pod kierownictwem Myrona Markiewicza osiągnął największe sukcesy w swojej historii. Czy wspierasz kontakty z tym klubem?
— Oczywiście, często rozmawiam z jednym z kierowników tego klubu, Jewgienijem Krasnikowem, cieszy mnie, że „Metalista” nie zniknął z piłkarskiej mapy Ukrainy i teraz jest na widoku w pierwszej lidze. Jego podstawę stanowią absolwenci akademii klubowej, którzy są obecni w reprezentacjach Ukrainy we wszystkich kategoriach wiekowych. Nie można wykluczyć, że z czasem znajdą się w głównej drużynie kraju, jak Iwan Kaljużny. Nie zdziwię się, jeśli w przyszłym sezonie charkowski klub wróci do UPL.
Utrzymuję bliskie kontakty z ultrasami „Metalista”, przy okazji wielu chłopaków jest teraz na froncie, staram się zapewnić im wszystko, co potrzebne. Mam dobre relacje zarówno z kibicami „Dniepra”, jak i „Karpat”, które również prowadziłem. Bardzo się cieszę, że mam takich przyjaciół.
— A jakie relacje utrzymujesz z wieloletnim prezydentem FК „Metalista” Aleksandrem Jarosławskim?
— Tak, mam nadzieję, że on jeszcze nie powiedział swojego ostatniego słowa w ukraińskim futbolu.
— Na koniec powiedz, czy można oczekiwać twojego powrotu na trenerski mostek?
— Wiesz, niedawne powołanie na stanowisko głównego trenera włoskiej „Romie” mojego rówieśnika Klaudio Ranieriego potwierdza, że wszystko jeszcze może się zdarzyć. Jestem w sportowej formie, przynajmniej spokojnie wytrzymuję 90 minut, grając za veteranów „Karpat” lub reprezentację weteranów Ukrainy. Staram się być na bieżąco z wiadomościami piłkarskimi i uważnie śledzę przebieg wydarzeń nie tylko w UPL, ale także w wszystkich topowych ligach. Dlatego mnie trudno zaskoczyć, na nowe wezwanie jestem gotowy.
Andriej Pisarienko