"Trend jest ten sam" - powiedział bohater starego dowcipu po tym, jak czwarty jeleń, którego wrzucił do morza, utonął po trzech pierwszych. To samo stało się wczoraj z drużyną piłkarską FC Lwów, która po raz czwarty (!!!) zniknęła z piłkarskiej mapy Ukrainy, pozostawiając po sobie jedynie wpisy w raportach meczowych i kreski w tabeli.
Pierwszy FC Lwów pojawił się na początku lat dziewięćdziesiątych, grał w niższych ligach i nie był szczególnie pamiętny. Kiedy więc zniknął w 2000 roku z powodu braku funduszy, nikt nie zwrócił na niego uwagi - takie "kluby" regularnie znikają na Ukrainie.
W przypadku drugiego FC Lwów sytuacja była poważniejsza - jego właściciel, nazwiskiem Kindzerskyi, który był wówczas właścicielem znanej firmy ubezpieczeniowej, nie tylko wprowadził swój "klub" do najwyższej klasy rozgrywkowej, ale także wyposażył bazę treningową pod Kijowem. Obecnie jest to baza Szachtara. Piłkarskie ambicje pana Kindzersky'ego skończyły się w 2012 roku, wraz z jego pieniędzmi, a "klub" zniknął, jakby nigdy nie istniał.
Trzeci FC Lviv pojawił się w 2016 roku i istniał przez trzy lata, osiągając pierwszą ligę, zanim zniknął w ten sam sposób.
Zaraz potem pojawił się czwarty FC Lwów, który stał się Veres Rivne, cudownie przetransportowany do Lwowa na polecenie niejakiego Kopytko, którego nikt nigdy nie widział w "klubie".
Wydawało się, że wszystko będzie dobrze - Veres, zanim stał się FC Lwów, zajął szóste miejsce w lidze, będąc o krok od Pucharu Europy. Ale taki jest los tych niekończących się FC Lwów - wczorajszy Veres, straciwszy tysiące fanów z Równego i tylko jednego z Lwowa, powoli, ale systematycznie szedł w dół. Ta droga skończyła się wczoraj.
Jest jasne, dlaczego tak się stało: taki los czeka każdy ukraiński "klub piłkarski", który z woli hojnego właściciela w ciągu dwóch lub trzech lat trafia z nikąd do najwyższej ligi, aby rywalizować o "europejskie puchary", z których, jeśli mu się uda, zostaje wyeliminowany w pierwszej lub drugiej rundzie. Potem, prędzej czy później, właścicielowi znudzi się wyrzucanie pieniędzy w błoto i "klub" momentalnie rozpływa się w atmosferze.
I niech tak zostanie - takie są tradycje naszego futbolu. Tylko po co wciąż nadawać nazwę kolejnemu projektowi, który z uporem bohatera wspomnianego na początku żartu skazany jest na porażkę? Nie wiem. Poczekajmy na nowy, piąty FC Lwów. Czemu nie. Lwowiacy to Lwowiacy!
Mykola NESENYUK