Były trener Wołynia Vitalii Kvartsianyi przypomniał, jak próbował przyciągnąć do swojej drużyny słynnego ukraińskiego pomocnika Andrii Yarmolenko.
- Czy byli jacyś zawodnicy, których nie udało się podpisać w Wołyniu, a potem stali się gwiazdami?
- W pewnym momencie chciałem wziąć Mykhałyka, ale moi trenerzy go przegapili, a Taras wylądował w CSKA Kijów. Wiem, kto był w to zamieszany, ale nie powiem. Potem Grigorowicz (były menedżer CSKA - red.) zażądał 150 tysięcy za Mychajłyka, a rok później - 300 tysięcy. W rezultacie Demyanenko zabrał go na obóz treningowy Dynama w Zjednoczonych Emiratach Arabskich i tam grał.
Chciałem też zabrać Yarmolenko z Desny. Rozmawiałem z nim, trenerem Tomachem i prezesem Desny Chausem. Wszystko już uzgodniłem, opłata transferowa miała wynieść 50 tysięcy dolarów i wtedy zadzwonił do mnie Surkis: "Dlaczego chcesz go wziąć, co w nim widziałeś? Oglądaliśmy Yarmolenko, ale nie zrobił na nas wrażenia". Nie wiem, dlaczego go wtedy nie lubił, to genialny piłkarz.
Wysłałem mojego trenera po Yarmolenko, a on również powiedział: "Oglądałem go, zagrał źle w ostatnim meczu". Powiedziałem mu: "Weź go mimo wszystko! Widzę, że to przyszły zawodnik reprezentacji narodowej". Ale Dynamo przebiło naszą ofertę i zapłaciło za Yarmolenko około 300-400 tysięcy. Było wielu zawodników, którzy zostali przechwyceni przez inne kluby z Wołynia tylko dlatego, że Kvartsianyi chciał ich wziąć.
- Kto jeszcze tam był?
- Chciałem wziąć młodego Artema Fedetskyi'ego w wieku 15 lat, ale agenci zabrali go do Doniecka. Prywatna firma otrzymała za niego odszkodowanie.
Zaprosiłem też Anatolija Bezsmertnego z Dynama. Tolik to taki wściekły pies - jak pit bull terrier. Zaprosiłem też Stepana Betsę, niech spoczywa w pokoju, z Horlivki. Ale Dynamo też ich przechwyciło.
Andrii Piskun