Serhii Krakovskyi: "To normalne, że jest się z czegoś niezadowolonym...".

Były bramkarz i trener Dynama Kijów Serhii Krakovskyi, który obecnie pracuje w Polissii, udzielił wywiadu, w którym opowiedział nam wiele ciekawych rzeczy.

Serhii Krakovskyi (fot. football24.ua)

- Serhii Viktorovych, jak oceniasz swoją karierę piłkarską?

- To normalne, że jest się z czegoś niezadowolonym. W niektórych epizodach i meczach mogłem zagrać lepiej lub inaczej. Wszystko przychodzi z doświadczeniem i czasem. Ogólnie jestem zadowolony z mojej kariery piłkarskiej. Zdobyłem mistrzostwo, puchar, grałem w europejskich rozgrywkach, grałem w drużynie młodzieżowej i dostałem się do reprezentacji ZSRR.

- Teraz mam okazję oglądać mecze z przeszłości. Oglądasz coś ze swoich dawnych meczów?

- Tak, czasami oglądam Dnipro w 1983 roku. Jest kilka odcinków z Pucharu, kiedy wygraliśmy. Niestety, nie mam całego meczu. Oczywiście pamiętam go. Pamiętasz chłopaków, z którymi grałeś. Niektórych z nich już nie ma.

- W 1983 roku Dnipro zostało mistrzem ZSRR. Jaka była siła tamtej drużyny?

- Pierwsza runda była trudna i nieszczególnie dobra. Ale zaangażowanie było duże. W ostatnich minutach wyrwaliśmy zwycięstwo. Wszystko dzięki motywacji i poświęceniu.

Kiedy ciężko pracujesz i dajesz z siebie wszystko, zdobywasz sukcesy, doświadczenie, umiejętności i podnosisz swój poziom. Niektórzy ludzie szybko się podnoszą. Gennadiy Lytovchenko grał już w 1983 roku, a Oleg Protasov udowodnił swoją wartość później. Na początku wychodził na 20-30 minut, a potem przyszła stabilizacja. Dorastali w drużynie. Byli starsi zawodnicy, na których można było się wzorować podczas treningów i meczów. Dlatego drużyna się rozwinęła.

- Dnipro dotarło do ćwierćfinału Pucharu Mistrzów, gdzie przegrało z Bordeaux w rzutach karnych. Jak często wspominasz mecze z Francuzami?

- Nie mogę powiedzieć, że często. Rozmawiamy o tym, kiedy spotykamy się z chłopakami. Ale rzadko się to zdarza, ponieważ byliśmy rozproszeni po całym świecie. Ktoś został w Dnieprze, ktoś w Kijowie, ktoś za granicą. Każdy ma swoją pracę. Kiedy się spotykamy, oczywiście wspominamy różne mecze. Nie tylko Bordeaux. To był bardzo trudny mecz z bułgarskim Spartakiem. Przegraliśmy 1-3 na wyjeździe i wygraliśmy 2-0 u siebie. To pokazuje ducha drużyny, siłę zespołu od wewnątrz. Przeciwnicy mieli 7-8 zawodników z Francji i Bułgarii. Fernando Shalana był kapitanem reprezentacji Portugalii.

- Uratowałeś rzut karny Shalane'a podczas meczu z Bordeaux, ale w pomeczowej serii nic nie uratowałeś. Czy to było obraźliwe?

- Byłam bardzo zdenerwowana. W rzutach karnych jakoś nie wyszło od pierwszego kopnięcia. Gdybym podjął właściwą decyzję, wszystko potoczyłoby się inaczej.

- Grałeś o dublet z Dynamem. Czy trudno było podróżować z Kijowa do Dnipro?

- Było trochę trudno. Kijów to Kijów. Kiedy przyjechałem do Dnipro, dorosłem. Podejście do zawodnika w głównej drużynie Premier League i zawodnika w głównej drużynie dwumeczu jest inne. Jedyną trudnością było to, że moja żona i ja studiowaliśmy w instytucie. Nie mogła być ze mną. Odwiedzała mnie w odcinkach.

Kiedy dotarliśmy do głównej ligi, było to przyjemne doświadczenie. Czułem się jak dorosły. Fizycznie stałem się o rok starszy, a pod względem piłkarskim o kilka lat. Przeszedłem z piłki młodzieżowej do dorosłej.

- Jakie masz wspomnienia związane z Valerią Lobanovskyi?

- Wszyscy mówią, że się go bali. Ja tego nie miałem. Tylko szacunek. Rozmawiałem z nim spokojnie. Podczas przejścia do Dnipro było więcej komunikacji. Ogólnie rzecz biorąc, Valerii Vasylovych dobrze traktował zawodników. Był surowy. Ale nie było za co mnie besztać.

- Rozegrałeś tylko jeden mecz dla Dynama. Dlaczego nie mogłeś grać w Kijowie?

- Byli tam Wiktor Jurkowski i Mychajło Moskalenko. Yura Syvukha właśnie wrócił z Mistrzostw Świata w Tunezji ze zwycięstwem. Wszyscy trzej byli starsi, więc trudno było z nimi rywalizować.

Prawie zawsze grałem w dwójce. Kiedy Yurii Romenskyi został pozyskany, Yurkovskyi zaczął grać w drużynie młodzieżowej. Rozmawiałem wtedy z Puzachem. Anatolij Kyryłowycz wszystko mi wyjaśnił. Zawodnik w pierwszej drużynie powinien mieć stabilny trening. W tamtym czasie dwójka była silną drużyną. Pierwsza drużyna nie zawsze wygrywała.

- Grałeś w reprezentacji ZSRR na Mistrzostwach Świata w Meksyku. Czy drużyna mogła wygrać turniej?

- Nie wiem jak w Pucharze Świata, ale musieliśmy pokonać Belgów.

- Co wydarzyło się w szatni po meczu z Belgią?

- Nie mogę powiedzieć, że było to coś wyjątkowego. Mecz był już przegrany. Jeśli rzucasz butami o ścianę, nie możesz nic zmienić. Wszyscy byli zdenerwowani.

- Czy ustawiałeś się jako trzeci bramkarz po Rinacie Dasajewie i Wiktorze Chanowie, czy planowałeś grać?

- Przede wszystkim to był prestiż zostać wybranym na mistrzostwa świata. Zrozumiałem, że w każdej chwili mogę zostać pierwszym lub drugim bramkarzem. To jest piłka nożna, wszystko może się zdarzyć. Trenowałem więc i przygotowywałem się. Jeśli nadarzyła się okazja, byłem gotowy wyjść na boisko.

- Po zakończeniu kariery bramkarskiej zacząłeś pracować jako trener bramkarzy. Jak bardzo zmieniły się wymagania?

- Główną różnicą jest praca nóg. Wcześniej ten element nie był traktowany z taką uwagą. Kiedy wyjechałem do Izraela, musiałem szybko się przystosować. Musiałem trenować indywidualnie. Mieliśmy własny stadion. Mogłeś przyjść i trenować w dowolnym momencie. Miałem problemy ze stopami. To naturalne, bo w ZSRR tak nie graliśmy. Brałem piłkę i ćwiczyłem podania. Ale wtedy nie było czegoś takiego, że bramkarz musiał rozpoczynać atak. Teraz jest większa presja. Muszą grać jak zawodnicy z pola.

- Zostałeś w Izraelu przez trzy lata. Jak ci się podoba legijny chleb?

- Pierwszy rok był ciężki. Potem się przyzwyczaiłem. Pomogło to, że była tam moja rodzina. Jeździłem na treningi, wracałem i znów byłem w domu. Przed meczem u siebie wracałem do domu, szykowałem się, przebierałem. Jeśli był to mecz wyjazdowy, to w ciągu trzech lat wyjeżdżaliśmy tylko 7-8 razy dzień przed meczem i tak - tylko w dniu meczu. Mój syn powiedział mi, że przyzwyczaił się do mnie. Ale w ZSRR były ciągłe obozy treningowe i wizyty w bazie. Rzadko widywałem się z rodziną.

- Jaki był poziom lokalnej piłki nożnej w porównaniu z ZSRR?

- Poziom był niższy, ale wszyscy byli techniczni. Nie uderzali mocno, ale celnie. Byli tam też dobrzy piłkarze. David Pisanti grał w Anglii w Queens Park Rangers i niemieckiej Kolonii, a także w reprezentacji Izraela. Miał dobrą szybkość. Grałem przeciwko Eliemu Ohanie. On również grał w reprezentacji, był głównym napastnikiem. Ale nigdy nie strzelił mi karnego. Spudłowałem karnego z 11 metrów w Jerozolimie, kiedy wynik był remisowy.

- Jak ci się podoba klimat w Izraelu?

- Na początku było ciężko. Treningi zaczynają się o 9 rano. Nie można zacząć później, bo jest gorąco. Kiedy trener nadawał tempo zawodnikom - ruch z piłką, strzał na bramkę - dostawałem najwięcej. Było dwudziestu zawodników z pola, a ja byłem jedyny. Drugi bramkarz nie zawsze mógł przyjść rano na trening, bo studiował w instytucie. Było ciężko. Wieczorem jest łatwiej, bo temperatura spada. Latem, ze względu na klimat, zbieraliśmy się dopiero pod koniec sierpnia. Na treningi wyjeżdżaliśmy za granicę - do Niemiec, Holandii, Rumunii. Staraliśmy się wybierać miejsca z górami. Na wyżynach było chłodniej.

- Dlaczego zdecydowałeś się wrócić na Ukrainę?

- Nie planowałem tam zostać. Moja córka musiała iść do trzeciej klasy, a syn do pierwszej. Rodzina chciała wrócić do domu. Pojawiła się propozycja pozostania. Finansowo była bardzo dobra opcja w Lidze Arabskiej. Pojechałem tam, przyjrzałem się temu i zdecydowałem, że byłoby to trudne dla mnie samego.

- Jak bardzo różniły się finanse w ZSRR i Izraelu?

- Tam płacono mi w dolarach. Natychmiast przeliczyłem prawie wszystko na tę walutę. Zatrzymałem najpotrzebniejsze rzeczy. W porównaniu z ZSRR to było więcej. Nawet w pierwszej lidze mistrzostw Izraela.

- Khimik (Żytomierz). Jak tam trafiłeś?

- Przez Leonida Jakowlewicza Kołtuna. Został tam zaproszony na trenera. Zadzwonił i zaproponował mi wyjazd. Zgodziłem się.

Był rok 1994. To był mój pierwszy zespół, w którym pracowałem po zakończeniu kariery bramkarza. Byłem odpowiedzialny za bramkarzy i przeprowadzałem rozgrzewki. Kiedy Leonid Jakowlewicz musiał odejść, ja prowadziłem treningi. Nie było to dla mnie trudne.

- W latach 2007-2009 pracowałeś w Dynamie Kijów. Jak wspominasz ten okres?

- Zaprosiłem Stasa Bohusza. Ołeksandr Szowkowski nie radził sobie najlepiej. Był kontuzjowany, jego życie osobiste nie układało się najlepiej. Jakoś wszystko mu się nie układało. Nastąpiła zła passa. Jeden zły mecz, potem kolejny. To było niewygodne. Brakowało mi opcjonalnych piłek.

Semin powiedział, że potrzebujemy bramkarza. Musiał być tylko Ukraińcem, żeby nie podpaść pod limit. Wybrałem Bogusza. Rozmawiałem z trenerami, z którymi pracował w drużynach młodzieżowych. Dokonałem wyboru.

Stas nie był głównym bramkarzem w Zaporożu. On i Dmytro Bezotosnyi dzielili się treningami, grając na zmianę. Można powiedzieć, że zaryzykowałem i wymieniłem to nazwisko: "Potrzebujemy Bogusza". Wtedy menadżerowie klubu zgodzili się ze sobą.

Stanislav grał dobrze przez półtora roku. Prawie bezbłędnie. Shovkovsky'emu zaszkodziło to, że nie grał w swoim macierzystym klubie. Sasha miał wtedy inne podejście do pracy i wszystkiego innego. Przezwyciężył samego siebie. Potem grał przez długi czas, prawie 10 lat.

- Dlaczego Bogush nie poszedł dalej?

- Przegrał rywalizację z Shovkovskim. To jest siła charakteru. To zależy od człowieka, czy potrafi się pozbierać w odpowiednim momencie.

- Pracowałeś z reprezentacją Ukrainy urodzoną w 2001 roku. Anatolij Trubin przeszedł przez ciebie. Czy od razu zauważyłeś jego potencjał? W czym tkwi fenomen tego bramkarza?

- W jego charakterze. Na początku był kapryśny, nie wiedział, w którą stronę kierować swoje emocje, podobnie jak Mychajło Mudryk. A potem skupił całą swoją uwagę na piłce nożnej i zaczął odnosić sukcesy. Anatolii nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. "Benfica nie jest granicą jego możliwości.

- Czy byłeś zaskoczony, że wyjechał do Europy w wieku 22 lat?

- Absolutnie nie. To była słuszna decyzja. Jest świadomym facetem, rozumie wszystko.

- Teraz w drużynie U-19 David Fesyuk jest głównym bramkarzem. Jak oceniasz potencjał bramkarza Haiduka?

- To bardzo dobry zawodnik, który jeszcze nie wykorzystał swojego potencjału. David ciągle się poprawia i pracuje nad sobą. Jest nad czym pracować, konsultuje się ze mną. Ma też dobrych trenerów w Haiduk. W wieku 18 lat Fesyuk mówi płynnie po angielsku, niemiecku, chorwacku i słowacku. Facet jest bardzo poważny i świadomy. Myślę, że powinien odnieść sukces.

- Były trener Hajduka Tomislav Rogic powiedział, że nigdy nie widział szybszego bramkarza niż Fesiuk. Czy David zaimponował ci swoją pracą nóg?

- Jego szybkość i reakcja są na bardzo wysokim poziomie. Jedynym problemem jest to, że brakuje mu trochę wzrostu. To odstrasza niektórych trenerów. Ale wszystko przyjdzie z czasem. Nie ma co robić z tego tragedii. Ma inne mocne strony.

- Fesyuk jest łączony z Man City i Valencią. Czy będzie w stanie grać na takim poziomie?

- Oczywiście, że tak. To poważny facet. Podchodzi do wszystkiego bardzo poważnie. Kiedy dowiedziałem się, że Vlad Kravets zagra przeciwko Słowacji w ostatniej rundzie kwalifikacji Euro U-19, nie obraziłem się. Nadal pracował nad sobą i przygotowywał się do meczu.

- Kravets gra na Ukrainie dla Szachtara, podczas gdy Fesyuk gra za granicą dla Hajduka. Czy jest różnica w szkoleniu tych bramkarzy na poziomie klubowym?

- Ukraińskie kluby również pracują z bramkarzami. Nie ma między nimi globalnej różnicy pod względem treningu. Są różni z natury. Kravets jest większy, ale nie tak szybki jak Fesyuk.

- Podczas kwalifikacji do Euro U-19 na Malcie bramkarze byli kapitanami. Fesyuk zagrał dwa mecze z opaską kapitańską , a Kravets jeden . Czy to świadomy wybór?

- Obaj na to zasłużyli.

- Bramkarz Dynama Viacheslav Surkis, urodzony w 2006 roku, został zaproszony do drużyny U-19. Był z drużyną na turnieju towarzyskim w Korei i podczas kwalifikacji na Malcie. Jak oceniasz jego potencjał?

- Gra konsekwentnie w młodzieżowej drużynie Dynama. Surkis musi popracować nad siłą, szybkością i panowaniem nad piłką. Ogólnie Wiaczesław ma ogromny potencjał. Facet jest bardzo dobry. Jego czas jeszcze nie nadszedł. Bardzo poważnie podchodzi do swojej pracy. Jeśli coś powie, robi to we właściwy sposób na następnej sesji treningowej. Z takimi ludźmi łatwo się pracuje. Mam szczęście, że mam trzech takich bramkarzy.

- Jak oceniłbyś pokolenie 2005?

- Kiedy po raz pierwszy zebrali się razem, powiedziałem Olegowi Władimirowiczowi Kuzniecowowi: Nigdy nie widziałem tak grających zawodników. Z tymi chłopakami można rozwiązywać problemy.

- Na Malcie przegraliście z Kosowem 0-4 w drugiej rundzie. Co się stało?

- Szybko straciliśmy bramkę przez błąd w obronie. Pobiegliśmy, aby wygrać. Straciliśmy drugą, trzecią, czwartą bramkę. To się zdarza w piłce nożnej. To nie był nasz dzień.

- Wymień najbardziej obiecujących bramkarzy na Ukrainie.

- Mamy ich - Fesyuk, Kravets i Surkis. Plus Vlad Krapyvtsov z Dnipro. Sviatoslav Vanivskyi i Markiyan Bakus nie powinni być pomijani.

- Który bramkarz z europejskich klubów robi na tobie wrażenie?

- Dzisiaj - Andrij Łunin. Jest duża różnica między Łuninem, który grał dla Realu Madryt, a tym, który gra teraz. Bardzo się rozwinął.

- Obecnie pracujesz w Polissia. Opowiedz nam o swojej pracy.

- Pracuję z młodymi ludźmi. Szkoła Polissia istniała już wcześniej, kiedy klub był własnością komunalną. Trenowałem dzieci w wieku od 7-8 do 17-18 lat. Teraz pracuję w akademii klubu. Przeważnie zostajemy w bazie, a w razie potrzeby jedziemy do miasta - na stadion Spartaka.

- Klub z Żytomierza rozwija się. Jak ci się podobają warunki?

- Polissia ma nową bazę, dwa nowe boiska i dobre zaplecze. Druga baza została odnowiona. Dobudowano kolejne piętro, w którym mieszkają zawodnicy U-19. Są tam wszystkie warunki do pracy.

- Znasz Yurii Kalitvintseva z czasów wspólnej gry w reprezentacji Ukrainy. Czy to on cię zaprosił?

- Nie, pracowałem tu jeszcze wcześniej, kiedy Serhii Shyshchenko był trenerem w pierwszej lidze. Jurij Mykołajowycz przyszedł do klubu później.

- Obwód żytomierski jest bogaty w talenty. Czy młodzi zawodnicy mają jakieś perspektywy?

- Dobrzy zawodnicy są nie tylko z Żytomierza. Teraz mamy okazję zaprosić nie tylko miejscowych, ale także talenty z Zakarpacia, Charkowa i Dniepru.

- Byłeś pod okupacją podczas wojny na pełną skalę. Czy możesz powiedzieć nam coś więcej na ten temat?

- Dzieci zostały wysłane do Kijowa, byliśmy pod okupacją przez 38 dni. Dwa czołgi przyjechały do naszej wioski Mychajliwka-Rubieżiwka. Było jedzenie. Przez generator pompowano wodę i ładowano telefony. To nas uratowało. Gotowaliśmy jedzenie na drewnie opałowym. Nie było innego sposobu na przetrwanie.

Serhii Tyshchenko

0 комментариев
Komentarz