"W Mariupolu czerpaliśmy wodę ze źródeł, a na potrzeby domowe mogliśmy topić śnieg" - były pomocnik z Mariupola o okropnościach

Były pomocnik z Mariupola, Rodion Plaksa, który obecnie gra dla Ołeksandrija, opowiedział o okropnościach, jakich doświadczył, gdy rozpoczęła się inwazja na Mariupol na pełną skalę.

Rodion Plaksa. Zdjęcie - fcmariupol.com

- W niedawnym meczu z Metalistem 1925, po zdobyciu bramki, pokazałeś kamerze swoje tarcze z wezwaniem do przywrócenia bohaterów Azowa z niewoli. Opowiedz nam o tej akcji.

- Zrobiłem te tarcze przed rozpoczęciem sezonu i czekałem na okazję, by się nimi pochwalić. Chcę, aby społeczność nie zapomniała, że nasi obrońcy, którzy byli w Mariupolu w Azovstal i bronili nas za cenę życia, zostali schwytani przez wroga i muszą zostać sprowadzeni do domu. Teraz, niestety, o nich zapomniano.

Mój krewny, mąż mojej siostry, jest w niewoli. Jest w 23 Morskim Oddziale Bezpieczeństwa i od pierwszych dni inwazji na pełną skalę bronił Mariupola i pracował w Azovstal. Jest dla mnie bohaterem, podobnie jak inni obrońcy. Dlatego ta kampania została poświęcona również jemu.

- Czy masz z nim teraz jakiś kontakt, wiesz gdzie jest, czy jest na liście wymiany?

- Niestety nie. Nic o nim nie wiemy, tylko tyle, że jest w niewoli.

- Widziałeś początek inwazji na pełną skalę w Mariupolu. Czy mógłbyś nam opowiedzieć, jak to było?

- Grałem wtedy w drużynie Mariupol U-19 i 23 lutego byłem w bazie. Następnego dnia musieliśmy jechać do Odessy na mecz z Chornomorets. O 4 rano zadzwoniła do mnie siostra i powiedziała, żebym natychmiast do niej przyjechał, bo zaczęła się wojna. Nie mogłem zrozumieć, co się dzieje. Wyszedłem na zewnątrz, wszystko było spokojne, nie było słychać żadnych samochodów ani wybuchów.

Pierwszą pobudką było to, że przez długi czas nie mogłam zadzwonić po taksówkę, ale udało mi się i przyjechałam do siostry. Zdecydowałyśmy, że nigdzie nie pojedziemy i zostaniemy w Mariupolu. Myślałyśmy, że wojna szybko się skończy i walki będą toczyć się gdzieś na polach, a miasto nie ucierpi. Jak bardzo się myliliśmy!

Około 9 rano usłyszeliśmy pierwsze eksplozje. Okna w mieszkaniu zaczęły się trząść. Ale i tak zdecydowaliśmy się zostać, bo baliśmy się wychodzić. Nie wiedzieliśmy dokąd iść i baliśmy się, że znajdziemy się pod ostrzałem.

- Kiedy wysiadła łączność?

- Po około 6-7 dniach wysiadło zasilanie, potem ogrzewanie i gaz. W domu zrobiło się zimno. Syn mojej siostry, mój siostrzeniec, miał zaledwie cztery lata i bardzo się o niego martwiliśmy, starając się ubrać go jak najcieplej. Zaczęło nam brakować jedzenia.

- Mieliście jakieś zapasy żywności?

- Moja siostra miała trochę mięsa. W pierwszych dniach kupiliśmy mleko, które można przechowywać przez długi czas, zboża, jajka. Mieliśmy wystarczająco dużo jedzenia na około dwa tygodnie. Potem nasi sąsiedzi zaczęli się z nami dzielić, a my im coś dawaliśmy. Krótko mówiąc, pomagaliśmy sobie nawzajem.

- Skąd braliście wodę?

- Wodę czerpaliśmy ze źródeł, a na potrzeby domowe mogliśmy topić śnieg. Podróż po wodę była przerażająca i trwała około 40 minut w jedną stronę. Nad głowami latały rosyjskie myśliwce i nie było wiadomo, gdzie mogą zrzucić bomby, a w tym samym czasie Grad pracował. Idziesz z dzbanami wody i widzisz gęsty czarny dym. To było przerażające.

- Czy miałeś jakiś kontakt z rosyjskim wojskiem w Mariupolu?

- Po raz pierwszy zobaczyłem Rosjan, kiedy opuszczaliśmy Mariupol. Wcześniej miałem styczność z naszym wojskiem i policją, którzy pomagali nam z jedzeniem i wodą. Policjanci opowiedzieli nam, co dzieje się w mieście i powiedzieli, że lepiej zostać w Mariupolu, ponieważ Rosjanie mogą strzelać do samochodów, gdy wyjeżdżają.

- Na początku marca prasa zaczęła donosić, że straciliście z nami kontakt. Kto was szukał?

- 5 marca straciliśmy kontakt w Mariupolu. Moja dziewczyna zaczęła mnie szukać i jako pierwsza opublikowała ten post w mediach społecznościowych.

- Gdzie mieszkała twoja dziewczyna?

- Moja dziewczyna mieszkała w Vuhledar, skąd pochodzę, i wyjechała do Chmielnickiego tydzień po rozpoczęciu inwazji.

- Kiedy zdałeś sobie sprawę, że nadszedł czas, aby wyjechać?

- Nasza okolica była silnie ostrzeliwana, kończyło nam się jedzenie i gdzieś w latach 20. marca podjęliśmy ryzyko opuszczenia Mariupola.

- Jaki jest najbardziej przerażający moment w Mariupolu?

- Były dwa takie momenty. Pierwszy był wtedy, gdy spałeś, a o 3-4 nad ranem nad głową zaczęły latać samoloty i ostrzał artyleryjski. Każdego dnia zdajesz sobie sprawę, że walki są coraz bliżej twojego domu.

Drugi moment miał miejsce na pierwszym rosyjskim punkcie kontrolnym, kiedy opuszczaliśmy Mariupol z moją siostrą i siostrzeńcem. Okupanci zaczęli mnie pytać, dlaczego nie mam dowodu rejestracyjnego samochodu. Powiedziałem im, że zgubiłem dokumenty, ponieważ samochód nie był nasz, dał nam go sąsiad, a ja zapomniałem zostawić dowód rejestracyjny.

Rosjanie stanęli wokół mnie i zmusili mnie do rozebrania się do bielizny, szukając tatuaży. Potem zaczęli przeglądać moje torby, sprawdzać telefon i wywierać na mnie presję psychiczną: "Zabierzemy samochód i będziesz musiał iść pieszo". Ale byłem już zrezygnowany i gotowy na wszystko.

- Znaleźli coś na twoim telefonie?

- Zobaczyli moje zdjęcie w hełmie wojskowym, który należał do męża mojej siostry i zaczęli mnie wypytywać o to, skąd go mam. Razem z siostrą wymyśliłyśmy historię, że go znalazłyśmy i tylko zrobiłyśmy zdjęcie na pamiątkę. Rosjanie nam uwierzyli i przepuścili.

- Dokąd pojechaliście z Mariupola?

- Do Berdiańska, który również był okupowany. Zostaliśmy tam trochę ponad miesiąc. Przygarnęli nas zupełnie obcy ludzie, którzy traktowali nas bardzo dobrze. Nie chcieli nas puścić i powiedzieli: "Zostańcie tu jeszcze trochę, a Ukraińskie Siły Zbrojne nas wyzwolą". Mogę powiedzieć z całą pewnością, że nikt w Berdiańsku nie czekał na Rosję. Każdego dnia wszyscy mieli nadzieję, że Ukraina wkrótce tu będzie.

- Jeśli w Berdiańsku nikt nie czekał na Rosjan, to jak było w Mariupolu?

- Niektórzy ludzie byli za Rosją, ale była to mniejszość, głównie osoby starsze. Myślę, że w obwodzie donieckim około 20% mieszkańców czekało na przyjazd Rosjan.

- Jak wyjechaliście z Berdiańska na terytorium kontrolowane przez rząd?

- Pojechaliśmy autobusem do Zaporoża. Zostawiłem samochód w Berdiańsku, ponieważ bałem się, że Rosjanie mogą mnie nie wypuścić, ponieważ nie miałem paszportu technicznego. Byłem jedynym mężczyzną w autobusie, a okupanci sprawdzali mnie głównie, ale nie tak surowo, jak kiedy wyjeżdżałem z Mariupola. Jednak na jednym z punktów kontrolnych orkowie chcieli zabrać mi zderzaki, ale pomogło to, że ich rozmiar im nie odpowiadał.

- Jak się czułeś, gdy znalazłeś się na terytorium kontrolowanym przez Ukrainę?

- To było niesamowite uczucie. Niepokój, ciągły strach i zmartwienia zniknęły. Wokół panował duch wolności.

- Czy kiedy byłeś w Mariupolu, klub pomógł ci w jakikolwiek sposób, może oferując ewakuację?

- Nie, zarząd nie skontaktował się z nikim z drużyny młodzieżowej i nikt nam nie pomógł. Zawodnicy Mariupola U-19 byli w akademiku podczas inwazji i, o ile wiem, tylko trener drużyny Gribanow się nimi opiekował. Większość zawodników U-19 opuściła Mariupol na własną rękę, niektórzy zostali zabrani przez Yaroshenko, który jest teraz menedżerem FSC Mariupol.

- Czy w Mariupolu byli jacyś pracownicy, którzy wspierali Rosję?

- Mieliśmy masażystę w U-19. Po rozpoczęciu wojny widziałem go w bazie i powiedział: "Jak Rosja mogła to zrobić i nas zaatakować? Jestem w szoku". Po chwili spojrzałem na niego, a on już grał w filmach propagandowych okupantów i wspierał wojnę. Teraz mieszka w Rosji, zajmuje się masażem, ale nie w klubie piłkarskim. Nie znam jego nazwiska, tylko patronimik - Leonidowicz.

- Czy wśród piłkarzy byli jacyś zdrajcy?

- Tak, był Nikita Fursenko, z którym dobrze się dogadywałem. On również był w Mariupolu na początku wojny i doskonale widział, jak Rosjanie najechali naszą ziemię. Ale potem wyjechał do Rosji i zaczął mi mówić, że to Azow strzelał do cywilów. Byłem zszokowany jego słowami, powiedziałem mu: "O czym ty mówisz?!".

Pokłóciliśmy się, zablokowałem go wszędzie i usunąłem ze znajomych. Nie wiem, jak potoczyły się jego losy i gdzie jest teraz, nie obchodzi mnie to. Nie chcę znać takich ludzi. Może myśli, że ma większe perspektywy w piłce nożnej na bagnach, ale wiem na pewno, że tam nie ma żadnych perspektyw.

- Kiedy przeniosłeś się na terytorium kontrolowane przez rząd, czy Mariupol skontaktował się z tobą?

- Kierownictwo nie dzwoniło, rozmawiałem tylko z lekarzami, administratorami i trenerami U-19 - Oberemko i Gribanovem. Do dziś utrzymuję z nimi kontakt. Po opuszczeniu Mariupola zacząłem szukać sposobów na kontynuowanie kariery.

- Co dzieje się teraz w Twoim rodzinnym mieście, Vuhledar?

- Od pierwszego dnia okupanci ostrzeliwują miasto ze wszystkiego, co mogą. Jednak nasi obrońcy utrzymują Vuhledar pod kontrolą od 24 lutego i znaleźli siłę, by przeprowadzić kontrofensywę. Niestety, z miasta nie pozostało już prawie nic.

- Czy żyją tam jeszcze jacyś cywile?

- Około 50 osób mieszka w piwnicach.

- Co się stało z Twoim domem w Vuhledar?

- Widziałem na filmie, że mój dom został uszkodzony przez pożar, a dziś mógł zostać zniszczony. Ciężko jest być bez domu. To moje wakacje, a ja nawet nie wiem, dokąd pójść.

Andriy Piskun

Komentarz