W wywiadzie dla Przeglądu Sportowego były trener Zagłębia Sosnowiec Aleksander Chatkiewicz szczegółowo opowiedział o skandalicznej sytuacji związanej z wizytą na treningu drużyny nieznanych zamaskowanych osób, które próbowały wdać się w bójkę ze sztabem trenerskim i zawodnikami zespołu.
- Co wydarzyło się podczas treningu Zaglembe? Czy rzeczywiście zostałeś pobity przez chuliganów związanych z klubem?
- Przede wszystkim to, co się stało sprawiło, że postanowiłem zakończyć pracę w tym klubie. Agresywny tłum w kominiarkach przyszedł na trening i zaczął narzekać na drużynę. Kiedy zwróciłem się do nich, powiedziałem im po angielsku: "zdejmijcie maski". W odpowiedzi jeden z nich wymierzył cios. Zablokowałem go. Prawo ulicy mówi, że jeśli zostaniesz uderzony jako pierwszy, możesz oddać. Zdałem sobie jednak sprawę, że gdybym wziął odwet, wybuchłby duży konflikt z trudnymi do przewidzenia konsekwencjami.
Ludzie, którzy przychodzą porozmawiać z zespołem, robią to bez masek. Po tym, co się stało, poszedłem do szatni, bo chciałem uciec od tego zgiełku. Niektórzy zawodnicy poszli za mną. Poszedłem sam. Nikt mnie nie gonił ani nie uderzył.
- Więc to nieprawda, że zostałeś pobity?
- Czy widać, że mam jakieś obrażenia? Tylko w internecie mówią, że trener został pobity. Mogę potwierdzić, że około 25 osób przyszło na trening i nas zaatakowało. To był dla mnie szok. Niektórzy z tego motłochu pytali mnie: "Kto nie strzelił karnego? Kto dostał czerwoną kartkę?" (mowa o meczu z Katowicami, 0:4 - red.). Oni nawet nie znają zawodników. Jesteście takimi prawdziwymi kibicami, a nie znacie piłkarzy?
- Bo to są chuligani, a nie kibice.
- Ten incydent oznaczał dla mnie, że nie będę już pracował w Zagłębiu. Wszystko inne w klubie mi się podobało. Nie zapomnę wsparcia na trybunach, to byli prawdziwi kibice. Nie da się ich pomylić z tym motłochem. Reakcja drużyny też była dla mnie ważna. Ten moment pokazał, kto jest kim. Kto był za mną, a kto nie. Którzy trenerzy byli po mojej stronie, a którzy nie zrobili nic. Teraz wiem, któremu zawodnikowi i trenerowi mogę uścisnąć dłoń. Nie wszyscy w sztabie trenerskim byli na tej samej łodzi.
- Kto nie stanął po twojej stronie?
- Nie będę wymieniał nazwisk. Wszyscy ci ludzie wiedzą, którym podam rękę, a którym nie.
- Jak chuligani zachowywali się w stosunku do zawodników?
- Tego nie widziałem.
Michał Zalewski, były dyrektor sportowy "Zaglembe": - Mogę powiedzieć. Wszystko było tak, jak powiedział Aleksander. Pytali, kto nie strzelił karnego. Janota nie zdawał sobie z tego sprawy, więc z nim rozmawiali. Pytali też, kto dostał czerwoną kartkę (Sebastian Bonetskyi - red.). Piłkarze stali z nimi twarzą w twarz i rozmawiali, nie bali się. A ci ludzie próbowali uderzyć zawodników w głowę lub nogę. To był dokładnie fizyczny atak, ale żaden z zawodników ich nie dotknął. Stali i byli gotowi do kontynuowania rozmowy. Nie reagowali jednak ostrzej, bo nie chcieli, by sprawa przerodziła się w wielką bójkę.
Chatskievich: - To mogło się skończyć bardzo smutno.
Zalewski: - Trudno sobie wyobrazić scenę, w której drużyna bije się z kibicami.
- Panie dyrektorze, pan też został pobity?
- Nie
- Grozili ci?
- Powiedzieli mi: "Spierdalaj na Białoruś". Krzyczeli do Ukraińców, że powinni "pieprzyć się z Ukrainą". W drużynie nie było białoruskich piłkarzy, ale w sztabie byli białoruscy trenerzy i usłyszeli, że powinni "spierdalać na Białoruś". A Valencii i Remy'emu powiedziano, że "czarni nie mają tu miejsca". Krzyczeli, że powinni grać miejscowi zawodnicy z Sosnowca.
- Co stało się później?
Khatskevich: - Przyjechała policja. Chuligani szybko opuścili boisko i ukryli się w parku, a trzy lub cztery minuty później przyjechała policja. Otrzymała telefon z klubu, ale nie wiem od kogo.
Powiedzieliśmy policji, że nie złożymy doniesienia. Policja odjechała, a my kontynuowaliśmy trening. Potem przyszła do mnie policja kryminalna. Powiedzieli mi, że powinienem złożyć doniesienie, ponieważ zostałem zaatakowany i że rozpoczną dochodzenie. Przybyłem na posterunek policji o 19:00 i napisałem oświadczenie.
- Czy jesteś gotowy zeznawać w sądzie?
- Ale co mogę powiedzieć, skoro wszyscy byli w maskach? Wyobraźmy sobie, że przychodzę do twojego domu w masce, biję cię, będziesz w szoku, a potem policja zapyta cię, czy rozpoznajesz tego mężczyznę, kiedy go znajdziemy.
- To może być trudne.
- To niemożliwe.
- No chyba, że rozpoznam jego głos.
- A ten człowiek nic nie powiedział, tylko zadał cios, a ja byłam w szoku.
- Czy po raz pierwszy spotkałeś się z taką sytuacją?
- Pracowałem z reprezentacją Białorusi, w tak dużym klubie jak Dynamo Kijów, a także w mniejszych klubach i nigdy nie spotkałem się z taką sytuacją. One nie powinny mieć miejsca w cywilizowanym świecie futbolu.
- Czy kibice Dynama też jakoś przychodzili na treningi?
- Dynamo nie miało dobrych wyników, ale przyszli liderzy kibiców. Prowadziliśmy z nimi dialog. Chcieli wiedzieć, dlaczego wyniki są takie, a nie inne. Ale były to spokojne rozmowy, wspierali drużynę. Tutaj tego nie widziałem, tylko agresywny motłoch.
Jestem związany z piłką nożną od 30 lat, mam 50 lat i to przydarzyło mi się po raz pierwszy - i mam nadzieję ostatni - w moim życiu. To był szok dla mnie jako profesjonalnego trenera. Poinformowałem zarząd klubu, że nie mogę kontynuować pracy po tym incydencie.
- Wcześniej w Sosnowcu kibice również przychodzili na treningi i grozili zawodnikom, ale bez agresji fizycznej?
- To zdarzyło się po raz pierwszy. Gdyby coś takiego wydarzyło się wcześniej, już bym odszedł. Klub nie zapewnił nam bezpieczeństwa.
- Masz o to jakieś poważne pretensje?
- Nie mam żadnych pretensji, ponieważ klub zrobił wszystko, aby zapewnić warunki do treningów, ale nie zagwarantował bezpieczeństwa pracy dla mnie i moich kolegów. Na boisku jestem odpowiedzialny za zdrowie zawodników, a klub w żaden sposób nie zareagował na ten incydent. Mam tylko jedno pytanie do klubu - dlaczego nie zapewnił mi bezpieczeństwa w pracy? Tu chodzi o moje życie i zdrowie. W tej sytuacji mogłem co najmniej stracić zdrowie. Nie chcę ryzykować jego utraty.
Tu chodzi o zdrowie. Nie da się tego kupić za żadne pieniądze. A jeśli klub nie zapewnia ci bezpieczeństwa w pracy, odchodzisz. Teraz przychodzą w maskach, jutro przyjdą z mosiężnymi kastetami i nożami. Jeśli to był pierwszy raz, to może być i drugi. Dla mnie zdrowie jest ważniejsze niż pieniądze. Nie przyjechałem do Sosnowca dla pieniędzy, bo w Zagłębiu nie ma ich zbyt wiele. Przyszedłem tam, żeby pomóc klubowi i uczestniczyć w tym projekcie. Skoro klub spadł do drugiej ligi, to mieliśmy za zadanie wrócić do pierwszej i kontynuować naszą pracę.
- Wiesz, że podobne sytuacje zdarzają się w Polsce? Kibice często przychodzą na treningi. Oczywiście zazwyczaj kończy się to wyzwiskami i groźbami. Rzadko kogoś biją, choć zdarzały się takie przypadki, na przykład na Legii.
- Jesteś z tego dumny?
- Oczywiście, że nie. To coś bardzo złego.
- W nowoczesnym futbolu i nowoczesnym społeczeństwie nie można tego robić. Trzeba z tym walczyć. Federacja i kluby muszą sobie z tym poradzić.
- Co się stało w meczu z Katowicami, który Zagłębie przegrało 0:4? Powiedziałeś wtedy, że zawodnicy sami ustalili taktykę na ten mecz.
- To był problem z tłumaczeniem. Wyjaśnię wszystko szczegółowo. Dwa dni przed każdym tygodniem zawodnicy już wiedzieli, kto będzie grał, bo trenowaliśmy taktykę, standardowe pozycje, a na treningach ustalaliśmy, jak będziemy grać i jak się zachowywać w określonych sytuacjach.
Mieliśmy trzy lub cztery sposoby na wyjście z obrony, gdzie iść w obszarze formacji. Przygotowywaliśmy się do pressingu i gry z kontrataku. To wszystko robiliśmy na treningach. Przed meczem z Katowicami mówiłem, że to bardzo ważny mecz. Na zgrupowaniu wybrałem skład, powiedziałem zawodnikom jak mają grać na standardowych pozycjach i to wszystko. Powiedziałem zawodnikom, że mamy dwie opcje, które ćwiczyliśmy na treningach - wysoki pressing i średni pressing z szybkim uwolnieniem, ale powiedziałem: "Jesteście zdani na siebie przez minutę lub pięć i sami decydujecie, jak chcecie pressować. Daliśmy wam wszystkie opcje, ale teraz musicie wybrać". To było wszystko, nie decydowali o składzie czy taktyce.
Możesz zapytać o to każdego zawodnika. Wybrałem skład, opisałem standardowe pozycje. Zawodnicy musieli wybrać tylko jeden z dwóch modeli gry. Po pierwszej połowie powiedziałem im, że widziałem, jak próbowali grać. Z "Katowicami" zagraliśmy dość agresywnie, nie byliśmy gorsi od przeciwnika, ale to oni strzelali bramki. Jeśli trener wierzy w zawodników, a ja wierzę, to daję im różne sposoby gry.
- Robiłeś to również w Dynamie Kijów?
- Tak, robiłem to samo w Dynamie. Co więcej, moi trenerzy robili to samo, w tym Walerij Łobanowski w meczu Dynama z Barceloną w Lidze Mistrzów w sezonie 1997/98. On zdecydował o składzie, a my zdecydowaliśmy, jak zagramy.
- Nie żałujesz, że przejąłeś ten zespół? Czy popełniłeś błąd przychodząc do Sosnowca?
- Nie, to nie był mój błąd. Dołączyłem do dobrego projektu. Zaufałem tym ludziom. Tylko ta sprawa wpłynęła na moje postrzeganie klubu. Nic więcej. Wyszedłem z tego zdrowy. Powiedziałem, że nadal bym tam był, gdyby nie ten incydent.
- Czy to największe rozczarowanie w twojej karierze?
- Sam ten incydent pozostawi ciemny ślad w mojej pamięci, ale sposób, w jaki traktowali nas ludzie w klubie, sposób, w jaki nas powitali, sposób, w jaki chcieli nam pomóc, sposób, w jaki wspierali nas kibice na stadionie, pozostanie w mojej pamięci z miłością. Oczywiście trener nie może być miły dla wszystkich zawodników. Jeden gra więcej, drugi mniej. Powiedziałem chłopakom, że w nich wierzę i dopóki jest matematyczna szansa na pozostanie w pierwszej lidze, będziemy walczyć. Mogę spojrzeć w oczy każdemu zawodnikowi, ale teraz nie każdemu uścisnę dłoń.
- Pożegnałeś się już z drużyną?
- Dostałem telefon z klubu i podpisaliśmy dokument o rozwiązaniu kontraktu za porozumieniem stron. Powiedziałem jednak, że nie mogę przyjść do klubu, bo nie wiem, czy ktoś mnie tam nie zaatakuje.
- Co chciałbyś teraz zrobić?
- Musimy to na spokojnie przeanalizować. Wiadomo, jak to jest z trenerami: nigdy nie wiadomo, kiedy pojawi się jakaś oferta.
- Chcesz dalej pracować w Polsce?
- Dlaczego nie?
- Nie przestraszyłeś się tego incydentu na treningu? Podobne sytuacje zdarzają się w innych klubach w Polsce.
- Odnosząc się do Twoich słów, mogę żartobliwie powiedzieć, że przynajmniej w innych klubach trenerzy nie są bici. Ten incydent nie wpłynął na moje ogólne wrażenie o Polsce, o atmosferze piłkarskiej tutaj, o sposobie, w jaki wspiera się tutaj drużyny. A ci ludzie, którzy przyszli na trening Zaglembe, nawet nie znali zawodników tej drużyny.
Maciej Kaliszuk, Przegląd Sportowy
Tłumaczenie i adaptacja stylistyczna - Dynamo.kiev.ua, przy korzystaniu z materiału hiperłącze obowiązkowe!
Спілкуючись з товаришами, мешкаючи в інших країнах ЕС, такого відношення - протипоставлення своєї нації до інших - там нема.
Що до культури, то тут навіть в бізнес середовищі полякі уживають деякі матюки як нормальні слова і при дітях - дуже подібно до речи до росіян.
Висновок: Люди, Хацкевичу - моя порада, якщо є така можливість їдьте з Польші деінде далі.
Порада батькам- не віддавайте дітей до польськіх ВУЗів, тому що не зроблять вони тут кар’єри. Так і пропрацюють весь час працівниками, не ставши керівниками, бо на вищі посади є поляки. Нехай вас не обманює низький бартер у вигляді польської мови та ціни навчання- у підсумку час важливіший і воно того не стоїть.
Чи мають вони на все це право - так, це їх країна.
Чи це є нормально - ні.
Ще досить відносно недавно вони були дуже бідні - може тому не можуть наїстися, жадібні і не культурні. Зазвичай в очі одне, по за очі - інше.
Но Хацкевич категорически не обучен признавать свои провалы.
На моей памяти это уже четвёртая его команда (не считая "Статора" из рашки, за этим не следил принципиально), которую он просто угробил.