Znany dziennikarz Mykola Neseniuk podzielił się swoimi przemyśleniami na temat legendarnego trenera Dynama Kijów, Walerija Łobanowskiego.
"Minęły ponad dwadzieścia dwa lata od tego dnia, a ja wciąż widzę centralne ulice Kijowa, z murem ludzi ustawionych po obu stronach ulicy od Placu Europejskiego do Cmentarza Bajkowa, którzy przyszli zobaczyć Walerija Łobanowskiego w miejscu jego ostatniego spoczynku.
Potem zapytałem wielu mieszkańców Kijowa, którzy mieszkali tu przez całe życie, i powiedzieli, że to się nigdy wcześniej nie zdarzyło. Zapytałem również historyków. Oni również potwierdzili, że w tysiącletniej historii Kijowa nigdy nie było takiego pożegnania żadnego z jego wybitnych obywateli. Później, gdy nadeszła kolejna rocznica tego wydarzenia, zastanawiałem się, dlaczego tak się stało. Dlaczego Łobanowski, a nie ktoś inny? I za każdym razem powód tak ogromnego szacunku dla tego człowieka wydawał mi się inny.
Dziś, gdy przeżyliśmy kolejny rok bez wielkiego Kijowianina, pomyślałem, że w ten ciepły majowy dzień 2002 roku Kijów żegnał nie tylko Łobanowskiego. Kijów żegnał się ze swoim dawnym życiem, które skończyło się dużo wcześniej. Ale dopiero śmierć Łobanowskiego, który swoim istnieniem połączył kilka pokoleń szczęśliwych kijowian, ostatecznie potwierdziła, że już nigdy nie będzie tak samo.
A jak było? Było bardzo dobrze - po II wojnie światowej do Kijowa przyjechały setki tysięcy ludzi z całego świata. W Kijowie była praca, dużo pracy! A co najważniejsze, za tę pracę płacono! I to nie tylko pieniędzmi. W latach sześćdziesiątych przybysze zaczęli masowo przeprowadzać się do nowych mieszkań w nowych dzielnicach, w których było wszystko, co potrzebne do życia: transport publiczny, szkoły i przedszkola dla dzieci, kina, parki i skwery oraz sklepy z tanią żywnością. Były też domki letniskowe pod Kijowem, łodzie motorowe na Dnieprze, luksusowe plaże w Hydroparku i Trukhanivie...
Oczywiście wszystko było inne dla każdego. Ale jeśli spojrzeć na to z dzisiejszej perspektywy, wszyscy Kijowianie w tamtych czasach byli prawie tak samo biedni i bogaci w tym samym czasie. Ponieważ mieli piłkę nożną, która w Kijowie była zupełnie inna niż we wszystkich innych miastach naszego byłego kraju. Kijów miał Dynamo, które wyzywająco pokonało wszystkich, jakby przypominając im, gdzie jest prawdziwa stolica. To właśnie drużyna piłkarska Dynamo, która przez dziesięciolecia była najlepszą drużyną piłkarską w kraju, dawała mieszkańcom Kijowa powód do dumy. Ten prawdziwy, a nie fikcyjny, jak "budowanie komunizmu" czy "socjalistyczna konkurencja".
Minęły dekady, życie się zmieniło, ale Dynamo pozostało takie samo, jak wtedy, gdy w drużynie grał młody, chudy i szczupły Walerij Łobanowski, który wraz ze swoimi kolegami Bazylewiczem i Kanewskim był ulubieńcem mieszkańców Kijowa na początku lat sześćdziesiątych. I nie tylko Kijowianie - w moim przedszkolu w Równem starsi chłopcy opowiadali mi, jak Łobanowski strzelał gole z rzutów rożnych! No i był jeszcze trener Łobanowski, o którym napisano mnóstwo pamiętników i wspomnień. Ale on był kimś więcej niż trenerem. Był synonimem sukcesu, synonimem trudnego, ale szczęśliwego życia mieszkańców Kijowa w tamtych odległych czasach.
Dlatego, gdy wspominamy Łobanowskiego, wspominamy nie tylko piłkę nożną, a nawet nie piłkę nożną w ogóle. Pamiętamy czasy, gdy byliśmy młodzi, pewnie patrząc w przyszłość i wierząc w dobrą przyszłość. I nikt nie uosabiał czasów, kiedy nie można było sobie wyobrazić, że nasi byli "przyjaciele saperzy" zabiją nas lepiej niż Łobanowski. Teraz to dawne życie na pewno już nie wróci. Pozostaje tylko pamiętać tamto życie w pamięci Łobanowskiego..." - napisał Neseniuk na swojej stronie na Facebooku.