Ołeksandr Karawajew: "Partizan" był grany w wiecie gdzie - nawet nie chcę głośno wymieniać nazwy tego kraju"

Ołeksandr Karawajew, wszechstronny zawodnik Dynama, podzielił się swoimi wrażeniami z rewanżowego meczu 2. rundy kwalifikacyjnej Ligi Mistrzów z Partizanem (3:0) i oczekiwaniami wobec nadchodzącego starcia z Rangersami.

Ołeksandr Karawajew. Zdjęcie: fcdynamo.com

- Jakie emocje odczuwasz po meczu?

- Bardzo pozytywne, ponieważ po wygranej 6:2 w pierwszym meczu, chcieliśmy odwiedzić naszego przeciwnika i pokazać, że ten wynik nie był fuksem i że możemy pokonać ich również na ich boisku. Byliśmy bardzo zmotywowani. Wszyscy wiedzą, co wydarzyło się przed naszą konfrontacją. Kiedy rakiety uderzały w szpitale i szpitale położnicze w Kijowie, a ja, jako ojciec trójki dzieci, brałem to wszystko bardzo osobiście, Partizan grał w wiecie gdzie - nie chcę nawet głośno wymieniać nazwy tego kraju. To była dla nas bardzo silna motywacja, nie mogliśmy grać inaczej. Uważam, że przewyższaliśmy tę drużynę we wszystkich aspektach, więc wynik jest naturalny.

- Nie tylko motywacja, ale także forma fizyczna zespołu była na wysokim poziomie, nawet w ostatnich minutach wszyscy biegli do przodu. Jak powiedział główny trener, "jeden skrzydłowy podaje piłkę, a drugi skrzydłowy biegnie i strzela gola...".

- Powiem, że to było bardzo duże pragnienie. Kiedy gramy i rozumiemy instrukcje, że kiedy jeden full-back dołącza do ataku, drugi powinien być trochę z tyłu i kryć, ponieważ jest to bardzo ryzykowne. Ale w ostatnich minutach byliśmy bardzo zmotywowani i zdobyliśmy bramkę w ten sposób - to pokazuje poziom naszego pragnienia i oczywiście gotowości.

- Jeśli spojrzymy na twoje wcześniejsze doświadczenia w kwalifikacjach do Ligi Mistrzów, można cię nazwać najlepszym strzelcem w eliminacjach najbardziej prestiżowego turnieju klubowego. Dwa lata temu strzeliłeś dwa razy, a teraz również zdobyłeś dwa gole...

- Tak, zauważyłem też, że mam już cztery gole w eliminacjach Ligi Mistrzów. Teraz moim marzeniem jest strzelenie gola w fazie grupowej. Jak to mówią, wyznaczasz sobie cel i musisz do niego dążyć. Oczywiście chcę osiągnąć maksymalne wyniki. Mamy swoje cele, pomysły, jak je osiągnąć i trzymamy się ich. Zbliża się kolejny przeciwnik i będziemy się do niego przygotowywać. Ale pierwsze dwa lub trzy dni trzeba poświęcić na regenerację i to właśnie zrobimy.

- Jeszcze przed rewanżem wiedzieliśmy, że naszym przeciwnikiem w kolejnej rundzie będzie Rangers. Oglądałeś już szkocką drużynę?

- Nie, jeszcze jej nie oglądałem. W zasadzie znam tę drużynę, wiem jacy zawodnicy tam grają, w jakich mistrzostwach grają, jak spisywali się na arenie europejskiej w poprzednim sezonie. Oczywiście jest to bardzo trudny przeciwnik, będziemy go analizować. To potężny futbol siłowy, to będzie zupełnie inna gra, ale wierzę, że mamy bardzo silny skład, mamy dobrych obiecujących młodych zawodników i doświadczonych graczy, którzy widzieli piłkę nożną na wielu poziomach. Mamy więc bardzo dobrą równowagę. Podoba mi się również to, że młodzi zawodnicy słuchają wszystkich informacji przekazywanych przez sztab trenerski i wszystkich wskazówek od swoich doświadczonych partnerów i chłoną je jak gąbka.

- Zaznaczyłeś bramkę pięknym symbolicznym gestem. Komu jest on dedykowany?

- Oczywiście mojej rodzinie. To była zabawna sytuacja. Kiedy graliśmy pierwszy mecz w Lublinie, zwykle zawsze rozmawiam z żoną przed meczem, mówię jej, czy zagram, czy nie, jak się czuję, pyta o zdrowie, zawsze się o mnie martwi. Ale wtedy jakoś w ogóle nie powiedziałem, że prawdopodobnie zagram, a ona dopiero pół godziny przed meczem dowiedziała się, że jestem w składzie. Była zszokowana, ponieważ podróżowała służbowo, rozwiązując wiele spraw, ale zatrzymała samochód i zaczęła oglądać transmisję (śmiech). Szczerze mówiąc, nie zrobiłbym tego - wróciłbym do domu i włączył drugą połowę. Ale ona martwiła się od pierwszych minut i naprawdę czuję to wsparcie w mojej rodzinie. Mówiłem i nadal będę powtarzał, że gdy wspierają cię bliscy, przyjaciele, rodzina, to jest to wielka motywacja, której nie można dostać nigdzie indziej.

Komentarz