Były trener kobiecej drużyny Dynama, Vladimir Pyatenko, który obecnie pracuje z dziewczętami Metalista 1925, opowiedział w wywiadzie dla Belarusian Tribune o wojnie w Ukrainie.
- Jaki jest obecnie stan infrastruktury piłkarskiej w Charkowie?
- Były loty na boiska, na stadiony w mieście, co więcej, były loty niedaleko biura klubu, wylatywały okna. Ale nawet w takich warunkach kierownictwo robiło wszystko, aby w tej samej akademii dzieci trenowały na dobrej jakości boiskach, w dobrych warunkach. Infrastruktura klubu jest w zasadzie nienaruszona, ale pamiętam, że w Charkowie było kilka przypadków, kiedy pociski leciały dosłownie na place zabaw, na których bawiły się dzieci, lub w pobliżu. Chłopcy grali w piłkę, a niedaleko eksplodowała rakieta. Straszne, oczywiście.
- Jak łatwo jest na wojskowej Ukrainie skoncentrować się na pracy, na piłce nożnej?
- Człowiek, jak to mówią, przyzwyczaja się do wszystkiego, ale do wojny i tak nie można się przyzwyczaić, to obiektywne. Niemniej jednak zarówno ja, jak i dziewczyny staramy się skoncentrować na piłce nożnej, na komponencie sportowym. Jesteśmy bardzo wdzięczni naszym siłom zbrojnym za to, że dają nam możliwość robienia naszej ulubionej rzeczy, zabawy.
- Jak często musisz przerywać pracę z powodu nalotów?
- Nie mogę powiedzieć jak często, ale to się zdarza. Staramy się szybko skończyć trening i udać się do schronu. Raz zdarzył się taki przypadek. Byłem w drużynie narodowej, a moi asystenci trenowali w klubie. Drużyna spokojnie trenowała, a nad ich głowami zaczęły latać rakiety. Zostały zestrzelone przez obronę przeciwlotniczą, a wtedy, co zrozumiałe, jakakolwiek kontynuacja treningu nie wchodziła w rachubę. Wszyscy rzucili się do ucieczki. Nasz zespół ma siedzibę niedaleko Kijowa i było to w dniu, w którym Rosjanie ostrzelali szpital dziecięcy Okhmadet. Rakiety latały nad naszymi głowami, dosłownie zaraz po ogłoszeniu alarmu. Wszyscy się ukryli, treningi nie zostały później wznowione.
Psychologicznie, oczywiście, wszyscy czuli się, delikatnie mówiąc, niekomfortowo, ludzie się bali. Poza tym nasza drużyna pochodzi z Charkowa, ale nie możemy tam grać i trenować. Jednak ludzie z zespołu mają krewnych mieszkających w tym, w rzeczywistości, mieście na linii frontu. Ludzie się martwią. Ale nadal musimy pracować, więc nawet w takich warunkach staramy się skupić na piłce nożnej.
- Jak większość Ukraińców reaguje dziś na naloty?
- Każdy sam decyduje, czy pójdzie do schronu, czy nie. Kiedy są mecze, to oczywiście pójście do schronu jest zasadą, którą trzeba spełnić. Teraz, nawiasem mówiąc, niektóre miejsca zaczęły wpuszczać widzów na trybuny. Myślę, że to dobrze - gramy dla fanów. Ale najważniejsze jest przestrzeganie środków bezpieczeństwa. Jeśli na stadionie nie ma schronu przeciwbombowego, to oczywiście widzowie nie powinni być wpuszczani. Ogólnie rzecz biorąc, każdy powinien ocenić ryzyko idąc na stadion. W każdym razie nie jestem przeciwny przychodzeniu kibiców. W trudnych czasach piłka nożna tworzy pozytywną atmosferę.
- Czy twój stosunek do ostrzału jest teraz inny niż na początku wojny?
- Za pierwszym razem było oczywiście dużo straszniej, szybko zeszliśmy do piwnic i tam to przeczekaliśmy. Na początku wojny musieliśmy mieszkać w piwnicy przez dwa tygodnie. Teraz też jest strasznie, nie da się do tego przyzwyczaić, ale nie schodzę do schronów, tylko trzymam się zasady dwóch ścian. Jeśli idę ulicą i rozlega się syrena, staram się znaleźć przynajmniej jakieś schronienie, bezpieczniejsze miejsce.
- Czy kiedykolwiek zdarzyło ci się, że w pobliżu eksplodowała rakieta lub spadł szahid?
- Nigdy nie byłem bardzo blisko, ale widziałem szahidy latające po niebie i zestrzeliwujące rakiety. Pamiętam, jak raz podróżowaliśmy z drużyną narodową z Football House w Kijowie, a rakieta dosłownie przelatywała nad naszymi głowami. W nocy można obserwować z okna, jak działają systemy obrony powietrznej. Kiedyś myślałem, że takie rzeczy można zobaczyć tylko w kinie, ale tutaj to wszystko jest blisko mnie, w mojej ojczyźnie. To przerażające.
- Mogą cię wysłać na front?
- Mogą. Kiedy dostałem pracę jako trener "Metalista 1925", zarejestrowałem się w komisji wojskowej. Teraz zaktualizowałem dane. Jak to się odbywa? Przychodzisz do komisariatu wojskowego, przechodzisz badania lekarskie, rejestrujesz się, wpisują twoje nowe dane (miejsce zamieszkania na pierwszym miejscu). Dostajesz nowy bilet wojskowy. Do 18 lipca trzeba było zaktualizować swoje dane. Dziewczyny robiły dokładnie to samo.
- Aleksander Aliev mówi, że jest bardzo zły z powodu liczby "ukrów", którzy pojawili się ostatnio w Ukrainie. Co sądzisz o tych, którzy próbują opuścić kraj, aby uniknąć walk?
- Nie będę nikogo osądzał i nalegam, aby nie umieszczać wszystkich pod jedną postacią. Nie wiemy, dlaczego, jak Pan mówi, "ucywilant" próbuje opuścić kraj, dlaczego nie chce iść na front. Być może ma naprawdę dobre powody. A jeśli się je pozna, motywy tej osoby również staną się jasne.
Miałem przyjaciela, niestety już nie żyje. Powiedział mi, że wielu facetów przychodzi na linię frontu (zarówno samodzielnie, jak i z poboru) z nastawieniem "bez nas nie moglibyście nic zrobić, a teraz my wszystko rozwiążemy, pomożemy wam". A kiedy mija pierwsza bitwa, człowiek po prostu się załamuje. Więc wszystko jest indywidualne, nie każdy jest gotowy na wojnę, na strzały. Albo w konkretnej rodzinie ojciec lub brat zginął na wojnie - a jego krewni nie chcą iść na front. Czy taka osoba jest "ukhilantem"? Do pewnego stopnia tak, ale można go zrozumieć. Nie krytykowałbym bezkrytycznie każdego, kto stara się nie iść na front.
- Nadal trenujesz kobiecą reprezentację Ukrainy. Czy stosunek dziewcząt do drużyny narodowej, do wyzwań zmienił się jakoś po wybuchu wojny?
- Przed wojną dla każdego było zaszczytem bronić barw reprezentacji Ukrainy. Kierowałam drużyną po wybuchu wojny, ale widzę, że dziewczyny przychodzą do drużyny z wielką motywacją i odpowiedzialnością. Rozumieją, że nie można wykonywać swojej pracy, zwłaszcza teraz, źle, żeby nie wstydzić się ani przed sobą, ani przed tymi, którzy walczą, którzy dają nam możliwość uprawiania sportu, grania w piłkę nożną. Każdy na swoim miejscu musi (dokładnie musi) dobrze wykonywać swoją pracę, dawać z siebie 100 procent. Tak, możemy przegrać, ale porażka może być porażką, za którą nie będziemy się wstydzić przed nikim.
I każde wydarzenie sportowe w Ukrainie lub związane z Ukraińcami, ukraińskimi drużynami powinno nieść pozytyw, szczególnie teraz, gdy jest wojna. Zobaczcie, ile pozytywnych rzeczy wydarzyło się na Igrzyskach Olimpijskich, ile medali zdobyli nasi zawodnicy. To tak samo pozytywne, jak sukcesy ukraińskich sił zbrojnych.
- Jak myślisz, jak bardzo wojna wpłynęła na sport w Ukrainie, czy wpłynęła na zapisy dzieci do szkół sportowych?
- Oczywiście, wojna wpłynęła na sport, na wszystkie jego elementy. Niektórzy sportowcy zginęli na froncie, niektórzy opuścili kraj, czyli straciliśmy sportowców. Ale nawet pomimo wojny prezydent i przywódcy kraju zdecydowali, że nawet w obecnych warunkach nie możemy zatrzymać życia sportowego w kraju. Dlaczego? Aby nie stracić młodego pokolenia, które po naszym zwycięstwie będzie reprezentować kraj na arenach międzynarodowych. Gdyby w Ukrainie nie było sportu, to wierzcie mi, wyjechałoby dziesięć razy więcej ludzi. A tak wiele dzieci, młodzieży, a nawet dorosłych kontynuuje swoją pracę w sporcie, aby reprezentować Ojczyznę. A uczelnie, szkoły, akademie sportowe, jak widzę, robią wszystko, aby zapewnić uczniom mniej lub bardziej dobre i, co najważniejsze, bezpieczne warunki. To dużo kosztuje. Nikt nie jest zainteresowany utratą młodego pokolenia sportowców. Jeśli dziś z tego zrezygnujemy, za pięć lat w kraju nie będzie nic dobrego. Nie będzie nowego pokolenia sportowców.
- Twój najgorszy dzień podczas wojny.
- Najgorszy nie jest konkretny dzień, ale momenty, w których chowa się znajomych, przyjaciół, krewnych. Niestety były takie momenty. W takich sytuacjach jestem po prostu zły na wszystko, co się dzieje. Z powodu kaprysu jakiegoś palanta (choć to łagodne słowo) giną cywile, dzieci.
- Czy Twoim bliskim nic się nie stało?
- Tak. Ale zginęli bardzo dobrzy znajomi, przyjaciele. Ludzie zginęli na froncie. Ilu? Widzisz, nawet jeden przypadek to dużo. Wydaje się, że jest wojna, śmierć jest nieunikniona i zdajemy sobie z tego sprawę. Ale kiedy umiera przyjaciel lub znajomy, wszystko wywraca się do góry nogami. Wszystko powyżej zera to dużo.
- Boisz się kolejnej tragicznej wiadomości o swoim znajomym?
- Oczywiście, że tak. Tylko głupcy nie boją się takich wiadomości, nie boją się śmierci. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że każdego dnia mogę zostać poinformowany o śmierci tego czy tamtego. Co więcej, kiedy moi znajomi są na wakacjach, a nie na "linii frontu", jak ich nazywamy, istnieje zrozumienie, że nawet w tej chwili może nadejść - a osoba zniknie w ciągu sekundy.
- O czym rozmawiają z tobą ci, którzy są na linii frontu, o co pytają, czym się interesują?
- Dosłownie o wszystkim: jak i czym żyje kraj, ludzie i tak dalej. Wiesz, czasami sam wstydzę się i czuję się niekomfortowo, gdy idę do kawiarni, zdając sobie sprawę, że chłopaki walczą na froncie. Kiedy z nimi o tym rozmawiam, odpowiadają, że walczą tylko po to, aby ludność cywilna Ukrainy czuła się swobodnie, żyła normalnie i miała pewność, że jest chroniona. Rozumiem więc, że przynajmniej ja muszę wykonywać swoją pracę w 100 procentach, aby nie wstydzić się przed tymi, którzy dają mi możliwość wykonywania tej pracy. To moja zapłata dla tych, którzy walczą i nas chronią.
Czy możesz sobie wyobrazić, co dzieje się na froncie, gdzie każdego dnia toczy się wojna, gdzie jest ostrzał i śmierć? Czasami słyszę, że trudno jest rozgrywać mecze przez pięć lub sześć godzin, gdy są one przerywane nalotami. Moja odpowiedź na to brzmi: "Kiedy myślisz, że teraz jest ci ciężko, pomyśl, jak to jest dla chłopaków na froncie. I bez względu na to, jak długi jest mecz, nie powinieneś narzekać. Na froncie jest ciężko i strasznie".
- Czy uważasz, że Ukraińcy mają mniej patriotyzmu?
- Nie sądzę. A teraz, kiedy nasze wojska poszły w kierunku Kurska, to tylko dodaje pozytywnego nastawienia. Oczywiste jest, że wszyscy są zmęczeni - zarówno zwykli mieszkańcy, jak i ci na froncie - nie da się od tego uciec. Ale patriotyzm, zwłaszcza gdy przychodzą tak dobre wieści, nie staje się mniejszy. Zwycięstwa nas inspirują, oznaczają, że robimy coś dobrze.
- Jak Pan sądzi, do czego mogą doprowadzić wydarzenia w obwodzie kurskim?
- Nie jestem ekspertem. Chciałbym, aby te wydarzenia doprowadziły do zakończenia wojny, powrotu Ukrainy do granic z 1991 roku. Wierzę, że wszystko, co robimy, przybliża kraj do końca wojny, do naszego zwycięstwa.
- Niektóre sondaże pokazują, że ponad jedna trzecia Ukraińców jest gotowa oddać okupowane terytoria, jeśli doprowadzi to do zakończenia wojny.
- Nie wiemy, czym ludzie motywowali swoją decyzję, swoją odpowiedź. Oto na przykład kobieta, która straciła syna na wojnie. Co by powiedziała? Oczywiście, że wszystko powinno się już skończyć, nawet bez pewnych terytoriów. A ktoś chce, żeby Ukraina doszła do końca, do granic z 1991 roku. Każdy sam wybiera, co jest dla niego ważne i każdy ma prawo do własnego zdania.
- Jak wojna zmieniła Ciebie?
- Na niektóre rzeczy, które wydawały się ważne przed wojną, patrzę zupełnie innymi oczami. Po prostu nie zwracam uwagi na te codzienne czy życiowe drobiazgi. Ktoś coś powiedział - w porządku. Zdaję sobie sprawę, że najważniejsze jest życie.
- Co obchodzi zwykłego Ukraińca poza wojną?
- Cała moja okolica martwi się o tych, którzy są na froncie. Ludzie są pogrążeni w tym temacie. Mnie ratuje tylko piłka nożna, moi bliscy i rodzina. Podczas meczów i treningów wyłączam się, jakoś zapominam o wojnie. Ale potem znowu czytam, oglądam, analizuję. Nie wiem, jak można żyć i nie myśleć o tym, co dzieje się w kraju.
- Na początku wojny, opisując swój stosunek do Białorusinów, powiedział Pan, że nie dzieli ludzi według narodowości i obywatelstwa. Dla Pana istnieje człowiek normalny i nienormalny.
- Z biegiem czasu Pańska opinia się nie zmieniła. Powtarzam, jak mam traktować Białorusina, który jest przeciwko wojnie? I jasne, że pomyślę o tych, którzy popierają władzę Białorusi i to, że z terytorium tego kraju leciały rakiety do Ukrainy.
- Czy wielu Białorusinów poparło Pana po rozpoczęciu wojny?
- Wystarczająco. Ale komunikuję się tylko z tymi, którzy wyjechali za granicę; oczywiście rozumieją mnie i wspierają.
Ogólnie rzecz biorąc, jestem więcej niż pewien, że adekwatność nie dotyczy narodowości. Tutaj musimy mówić o inteligencji, zrozumieniu sytuacji. W Ukrainie też są ludzie, którzy przekazują dane Rosjanom, kierując artylerię na różne obiekty. To są zdrajcy. I nawet jeśli są Ukraińcami, jak powinniśmy ich traktować?
Wierzę i widzę, że wśród Rosjan jest wystarczająco dużo odpowiednich ludzi, którzy rozumieją rzeczywistość i sprzeciwiają się wojnie. Ten sam bloger piłkarski Evgeny Savin, jak rozumiem, opuścił Rosję właśnie dlatego, że jest przeciwko wojnie. Rosjanin, ale odpowiedni. Tak więc, powtarzam, nie dzielę ludzi według narodowości, ważniejsza jest dla mnie adekwatność.
- Gdyby znajomy z Białorusi poprosił cię o opisanie, jak wygląda wojna, co byś mu powiedział?
- Jest straszna. Traci się tam życie, a utrata życia to najstraszniejsza rzecz.
- Jak według Ciebie zmienił się poziom życia Ukraińców?
- Nigdy nawet nie zastanawiałem się nad tym pytaniem. Ale widzę, że gdzieś otwierają się nowe firmy, gdzieś są problemy, i to całkiem poważne. Ale jeśli gospodarka padnie, będzie w rękach wroga. Jestem wdzięczny przedsiębiorcom, którzy podejmują ryzyko i robią coś w warunkach wojny. Wkład w gospodarkę kraju to między innymi pomoc dla naszej armii.
- Jak opisałby Pan dzisiejsze nastroje Ukraińców?
- Kiedy przychodzą dobre wieści z frontu, oczywiście panuje pozytywne nastawienie i entuzjazm. Kiedy wiadomości są złe, to naturalnie nastrój ludzi spada. Ogólnie rzecz biorąc, wiele zależy od wiadomości z frontu. Przynajmniej dla mnie.
- Czy wierzy Pan w zwycięstwo Ukrainy?
- Jak najbardziej. Ale bardzo trudno jest zgadnąć, kiedy to zwycięstwo nadejdzie. Chciałbym, żeby to było jutro, ale to nierealne. Wszystko trwa zbyt długo. Niemniej jednak nadal wierzę.