Były obrońca Ukrainy Oleksandr Koval, który był w składzie Niebiesko-Żółtych na mecz Rosja-Ukraina w Moskwie, mówił o pogardzie ze strony rosyjskich kibiców, wierze w pozytywny wynik i rozpaczy Filimonova.
- Jego wspomnienia i wrażenia z meczu z Rosją w Moskwie w 1999 roku były pozytywne. Gra była ogólnie wyrównana, a Szewczenko zdobył bramkę wyrównującą w końcówce, więc są one tylko pozytywne. Nie było wrogości ze strony rosyjskich kibiców w tamtym czasie, ale było poczucie pogardy, jakby ukraińska drużyna narodowa była drugiej kategorii.
Kiedy Rosja objęła prowadzenie w tamtym meczu, chciałem się na nich odegrać, udowodnić, że jesteśmy tak samo dobrzy jak oni. Wierzyłem, że możemy to zrobić, to jest piłka nożna, trzeba grać do ostatniej minuty. Kiedy Szewczenko strzelił gola, podbiegłem do niego razem z całą drużyną i trenerem Jozsefem Szabo. Wszyscy się cieszyli, ściskali i doświadczali tylko dobrych emocji. Po tym golu Filimonov był przygnębiony, myślę, że był bardzo zdenerwowany, że popełnił taki błąd pod koniec meczu.
Po meczu Putin przyszedł do naszej szatni, ale nie pamiętam, co dokładnie powiedział. Mówią, że podziękował nam za grę i pogratulował wyniku, którego potrzebowaliśmy, ale jego twarz pokazała, że nie był szczery.
Kiedy opuszczaliśmy stadion, rosyjscy kibice zaczęli rzucać kamieniami i butelkami w nasz autobus. To było dla nas nieprzyjemne i nadal mamy negatywne emocje. W tamtym momencie nie było strachu, towarzyszyła nam policja, ale ich jeden radiowóz nic by nie zdziałał przeciwko inwazji kibiców. Gdyby dalej atakowali autobus, trudno byłoby odeprzeć kibiców... W drodze do domu świętowaliśmy, gratulowaliśmy sobie nawzajem, bo ten mecz był ważny, wszyscy byli szczęśliwi.
Dostaliśmy też bonusy, nie pamiętam jakie, ale na pewno ponad tysiąc dolarów. A zegarek, który dostałem, został w Doniecku" - powiedział Koval.