Wychowanek „Ferencvárosu” Serhij Kuźniecov podzielił się z „UF” oczekiwaniami przed nadchodzącym meczem Ligi Europy między kijowskim „Dynamo” a węgierską drużyną.
— Serhiju, byłeś obecny na ostatnim meczu „Ferencvárosu”, który u siebie podzielił punkty z outsiderem „Debrecenem” (2:2). Jakie są twoje wrażenia z gry najbliższego rywala „Dynamo” w Lidze Europy?
— W kierownictwie klubu i u kibiców były duże oczekiwania, kiedy na początku sezonu na stanowisko głównego trenera zaproszono holenderskiego specjalistę Pascala Jansena. Oglądając na żywo ich kolejny mecz i czytając opinie ekspertów, widzimy, że coraz więcej krytyki jest kierowane w stronę tego szkoleniowca.
Od „Ferencvárosu” oczekuje się ofensywnego, dominującego futbolu, ale jak na razie zespół nie może się tym pochwalić. Zwycięstwa przychodzą im trudno, w jednym, maksymalnie w dwa gole. A rysunek gry „Ferencvárosu” pozostawia wiele do życzenia. Nie ma jasno opracowanych działań ofensywnych. Ten sam ostatni mecz przeciwko „Debrecenowi” potwierdza wszystko, co wyżej powiedziano. Rywal znajduje się w strefie spadkowej, praktycznie wszystko przegrywa, ale budując solidną obronę, „Debrecen” zdołał w Budapeszcie zdobyć zasłużony punkt.
— Który „Ferencváros” był silniejszy: za Rebrowa, Stankowicia czy Czerczesowa?
— Jeśli weźmiemy ogólny obraz i przeanalizujemy wyniki, wypowiedzi ekspertów, kibiców, to drużyna Serhija Rebrowa była najsilniejsza i oto dlaczego. Nie mając takich możliwości, jak następni trenerzy, Rebrow wycisnął maksimum: „Ferencváros” trzykrotnie z rzędu zdobywał tytuł mistrza kraju i po wielu latach po raz pierwszy awansował do fazy grupowej Ligi Mistrzów.
Za Czerczesowa czasami były dobre mecze, ale przeplatały się one z porażkami, brakowało stabilności. Stanković trochę ustabilizował działania zespołu, który zaczął grać efektywnie i widowiskowo, ale serbski specjalista opuścił „Ferencváros”. Ludzie przyzwyczaili się do dobrego, ale teraz, powtarzam, więcej krytyki niż pozytywów.
— W ciągu ostatnich lat na Węgrzech nie ma równych „Ferencvárosowi”. Czy to dlatego, że inne drużyny są na głowę słabsze?
— Na to wpływa wiele czynników, ale główną przyczyną jest to, że budżet „Ferencvárosu” jest wielokrotnie większy niż u wszystkich innych. Mogą pozwolić sobie na zakup piłkarzy, o których inni nawet nie marzą.
— W czym tkwi siła obecnego „Ferencvárosu”?
— Zespół bardziej opiera się na działaniach swoich liderów, którzy zostali zakupieni wcześniej. W większym stopniu dzięki ich indywidualnym cechom pojawiają się pewne błyski w grze. Ale obecnie ci zawodnicy nie są na najlepszym poziomie. Nie obawiam się tego słowa, ale jak na razie „Ferencváros” bardziej się męczy, niż gra.
— Kto jest liderem obecnego zespołu?
— Całą grę drużyny prowadzi Izraelczyk Mohamad Abu-Fani. Kiedy trzeba, przyspiesza ataki lub wręcz przeciwnie, potrafi zatrzymać piłkę. Okresami dobrze prezentują się także zawodnicy ofensywni Mateus Saldaña i Varga Barnabás. Na przykład w zeszłym sezonie bardzo mocno wyglądał Markiños, ale opuścił drużynę, a pełnoprawnie zastąpić tego Brazylijczyka się nie udało.
— Jedno zwycięstwo w czterech ostatnich meczach mistrzostw. Czy to może oznaczać jakiś spadek formy w „Ferencvárosie”?
— Już powiedziałem, że zespół w ogóle nie robi wrażenia. Jedynym meczem, w którym naprawdę „Ferencváros” był zbalansowany, zmotywowany i pokazał dobre ruchy, był mecz Ligi Europy przeciwko „Nicei” (1:0). Nieźle Węgrzy działali w jednej połowie przeciwko „Tottenhamowi”, ale warto zaznaczyć, że Anglicy w tym meczu wystawili mieszany skład.
Dla mnie wniosek jest taki: trener i zespół są w poszukiwaniu swojej najlepszej gry oraz interakcji na boisku.
— Na koniec węgierskiego tematu — o Tobie. Jakie masz sprawy, Serhiju? Przebywasz na urlopie twórczym?
— Nie powiedziałbym (uśmiecha się). Przebywam w aktywnym poszukiwaniu dalszego zatrudnienia.
— Ale przecież nieźle się sprawdziłeś w „Diósgyőrze”.
— Rzeczywiście. Przejąłem drużynę w sierpniu 2022 roku, kiedy zajmowała 12. miejsce w pierwszej lidze. W tym samym sezonie awansowaliśmy do elitarnej dywizji z maksymalną liczbą punktów, czego nie było w całej historii węgierskiej pierwszej ligi.
Później nasz sztab szkoleniowy, w mojej opinii, dobrze pracował także w wyższej dywizji: jesienną część mistrzostw zakończyliśmy z sześcioma punktami straty do zespołów medalowych. W tym pomagali mi Dmytro Parchomenko i Anatolij Korota.
Obecnie szukamy i czekamy na oferty od drużyn, które stawiają przed sobą poważne wyzwania.
— Po „Diósgyőrze” miałaś krótki okres pracy w „Dierze”. Co tam się nie udało?
— W ciągu dwóch miesięcy wykonaliśmy ogromną pracę. Drużyna słabo zaczęła wiosenną część mistrzostw pod wodzą hiszpańskiego trenera. Ale udało nam się stworzyć atmosferę w zespole, poprawić kondycję fizyczną piłkarzy oraz ustawić grę. Niemniej jednak w „Dierze” byli trudni dyrektorzy, z którymi nie znaleźliśmy wspólnego języka w kwestii rozwoju drużyny. Dlatego postanowiliśmy, że lepiej nie męczyć się i się rozstać.
— Teraz pewnie masz znacznie więcej czasu na oglądanie i analizowanie meczów innych europejskich zespołów?
— Zawsze staram się być na bieżąco z wydarzeniami, staram się nie zatrzymywać, a doskonalić się. Teraz, na przykład, uczę się online na kursach trenerskich uniwersytetu „Barcelony”. Równolegle uczę się u holenderskiego specjalisty Raymonda Verheijen, który wykłada periodyzację futbolu. Uczestniczę w wielu seminariach piłkarskich, konferencjach, gdzie elitarni trenerzy z Anglii, Hiszpanii, Portugalii prowadzą warsztaty. I oczywiście znalazło się więcej czasu, by odwiedzać różnorodne mecze.
— Śledzisz „Dynamo”?
— W większym stopniu przez wyniki i raporty w prasie. Widziałem skrót wydarzeń z meczu przeciwko „Szachtarowi”. Nie mam ukraińskich kanałów, więc nie udaje mi się dokładnie śledzić Ukraińskiej Premier Ligi.
— Jak już stało się zwyczajem, „Dynamo” swój domowy mecz w europejskich pucharach rozegra na neutralnym boisku. Czy to na rękę „Ferencvárosowi”?
— Biorąc pod uwagę, ile Ukraińców przebywa za granicą, myślę, że gracze „Dynamo” odczują wsparcie trybun w Hamburgu. „Ferencváros” poza rodzinnymi murami gra mniej skutecznie, dlatego „Dynamo” ma dobre szanse na zwycięstwo.
— Na czym podopieczni Ołeksandra Szowkowskiego mogą wygrać z Węgrami?
— W ofensywnej linii „Dynamo” zgromadzili się przyzwoitych wykonawców. To trzeba udowodnić i spróbować szybciej poruszać piłkę, szybciej otwierać strefy, bo „Ferencváros” ma nieharmonijną linię obrony. Trener stale próbuje różnych kombinacji, dlatego nie ma monolitu.
— Ale w „Dynamo” na środku obrony też nie jest jeszcze wszystko gładko. Młodym brakuje stabilności?
— Doświadczenie to ważny czynnik. Ale bardzo ważne jest, by być skoncentrowanym przez cały mecz i rozmawiać z partnerami, podpowiadać. Przy tym należy pamiętać, że flankowi zawodnicy „Ferencvárosu” nie są szybcy, poza Traore.
— Czy ten mecz dla „Dynamo” będzie pod hasłem „albo pan, albo zgaśnij”, biorąc pod uwagę ich sytuację w tabeli?
— Oczywiście. Zero punktów w grafie — to nie jest ten rezultat, którego Kijowianie oczekiwali po trzech kolejkach. Ale z drugiej strony „Ferencváros” także musi brać maksimum, jeśli chcą przejść do wiosennej fazy europejskich pucharów.
— Jaki będzie twój prognoza na mecz „Dynamo” — „Ferencváros”?
— Myślę, że w Hamburgu spotkają się dwie mniej więcej równe drużyny pod względem poziomu. Uważam, że w tym spotkaniu wszystko rozstrzygną detale. W tej konfrontacji stawiam na remis 1:1.
Serhij Demjanczuk