Były trener kijowskiego «Dynamo» Ołyksij Mychajłyczenko przypomniał sobie udany sezon-1998/99 dla swojej byłej drużyny, w którym Kijowianie wyeliminowali w 1/4 finału «Real» (1:1, 2:0), dotarli do półfinału, gdzie przegrali z «Bawarią» (3:3, 0:1). Przypomnijmy, że Mychajłyczenko w tamtych latach był jednym z asystentów głównego trenera «białoniebieskich» Walerija Łobanowskiego.
— Po poprzednim sezonie-1997/98, gdzie «Dynamo» dotarło do 1/4 finału Ligi Mistrzów i odpadło z «Juventusem», z jakimi celami drużyna weszła w sezon-1998/99?
— W tamtym czasie nie było pytania, aby dotrzeć do półfinału czy finału. Było zadanie — zagrać jak najlepiej i przejść jak najdalej. Cele zawsze rodzą się w trakcie gry. Żebyście zrozumieli, po zimowym okresie to bardzo ciężki czas dla naszych drużyn. Drużyny z innych lig grają i są w rytmie, a «Dynamo» po zgrupowaniu zawsze jest w trudnej sytuacji.
Pamiętam, jak w 1998 roku przegraliśmy z «Juventusem». Pierwszy mecz zagraliśmy 1:1, i to był w pewnym sensie nies spodziewany wynik. Ale, niestety, w Kijowie nie mogliśmy utrzymać potrzebnego wyniku — 0:4. Gdyby «Dynamo» przeszło pierwszego rywala po zimowej przerwie, mogłoby dojść i do półfinału, i do finału.
— «Dynamo» rozpoczęło eliminacje Ligi Mistrzów od rekordowego zwycięstwa nad «Barry Town» (10:1 w dwóch meczach).
— Mecz odbył się latem, kiedy «Dynamo» było w dobrej formie. «Barry Town» nie stworzyło nam żadnych problemów. To nie było jakieś wyjątkowe zwycięstwo, a dość oczekiwane.
— A z «Spartą» naprawdę się męczyliście.
— Bardzo! Mogliśmy nie przejść do fazy grupowej. Pierwszy mecz był dla nas bardzo trudny i minimalnie przegraliśmy. Drugi mecz również był trudny i tylko rykoszet pomógł nam wygrać, dojść do serii rzutów karnych i zwyciężyć.
— Szovkovski wtedy obronił trzy rzuty karne. Czy jakoś specjalnie nastawiano go na strzały z jedenastki?
— Szovkovski to jeden z najbardziej niezawodnych bramkarzy świata w seriach rzutów karnych. Może z Mychajłowym mieli opracowaną jakąś specjalną taktykę do jedenastek. Przez całe życie Saszko obronił tyle rzutów karnych, że prawdopodobnie mniej przepuścił. (Śmieje się).
— Na etapie grupowym Ligi Mistrzów «Dynamo» nie rozpoczęło pewnie — porażka z «Panathinaikosem» oraz remisy z «Lance» i «Arsenalem». Czy nie myśleliście, że po pierwszej rundzie wszystko stracone?
— Kluczowy był mecz z «Arsenalem», kiedy w ostatnich minutach meczu wyrównaliśmy dzięki golowi Rebrova. Wtedy nie było VAR-u i, dzięki Bogu, sędzia nie podniósł flagi spalonego, chociaż spalonego tam nie było. Ten remis rozwiązał wszystko. Gdybyśmy nie zdobyli tego punktu, to byłoby niezwykle ciężko wydostać się z grupy.
Później u siebie pokonaliśmy «Arsenal» — 3:1. Czasami trzeba mieć trochę szczęścia. Szczęście nam pomogło w meczach z «Spartą» i «Arsenalem», a potem wszystko poszło znacznie lepiej.
— Jaką drużyną był wtedy «Arsenal»: top czy średniakiem europejskiego futbolu?
— «Arsenal» w tamtym czasie był 100% topowym klubem. Arsène Wenger narzucił drużynie mocny futbol. Przyciągał wielu zawodników z Francji — aktualnych mistrzów świata. Wtedy angielski futbol nie był tak zróżnicowany jak teraz, a «Arsenal» grał w inny sposób — bardziej technicznie i kombinacyjnie. «Arsenal» Wengera nie przypominał innych angielskich drużyn.
— Po «Arsenalu» dla wyjścia z pierwszego miejsca «Dynamo» potrzebowało dwóch zwycięstw, które zdobyliście — nad «Panathinaikosem» (2:1) i «Lance» (3:1).
— «Lance» również był mocną drużyną — mistrzem swojego kraju. Mecze z «Arsenalem» i z francuzami na wyjeździe — to były dwa najlepsze mecze «Dynamo» w grupie.
— Haczewicz opowiadał, że w meczu z «Panathinaikosem» w Kijowie było bardzo zimno. Po pierwszej połowie «Dynamo» przegrywało 0:1, a w przerwie Łobanowski powiedział wszystkim zawodnikom, aby zdjęli ocieplacze. Po tym «Dynamo» wygrało.
— Tak było. To była psychologiczna straż od Walerija Wasyłowicza. Łobanowski, moim zdaniem, wdrażał drużynie spartiański sposób życia i futbolu.
Pamiętam, jak dawno temu odbyliśmy zgrupowanie w Niemczech. Padał śnieg, było bardzo zimno, a my wyszliśmy na sparing z Bayerem w koszulkach z krótkim rękawem, które dał nam administrator Pikuzo. Niemcy, jak tylko to zobaczyli — ledwo nie oszaleli. (Śmieje się). Wiem, że po tym Pikuzo dostał «nagany» od Walerija Wasyłowicza. Nie wyglądało to zbyt harmonijnie grać w letnich koszulkach podczas śniegu.
— Jak zareagowaliście na losowanie 1/4 finału, gdy «Dynamo» wylosowało «Real»?
— W play-off już nie zwracaliśmy uwagi na nazwiska — były tam takie drużyny, że można było się za głowę chwytać. Nie można było przewidzieć, który przeciwnik okaże się dobry, a który zły. Łobanowski nigdy nie zwracał uwagi, kto nam wylosowany, i nigdy się na to nie skarżył. «Real» to «Real».
— Jak wówczas zbieraliście informacje o rywalach, skoro nie było takich platform jak Wyscout i podobne?
— Kiedy przyszedłem do sztabu «Dynamo», Łobanowski od pierwszych dni wysłał mnie i Weremiejeva, byśmy na żywo oglądali mecze naszych rywali. Mieliśmy z Weremiejevem różny wiek, graliśmy w różny sposób, a Łobanowski chciał usłyszeć od nas dwie różne opinie.
Teraz trenerzy i skauci przeglądają mecze jednocześnie na pięciu komputerach. Co taki przegląd daje, nie mogę zrozumieć. Na monitorze widzisz tylko pewien fragment boiska, a my dawaliśmy Łobanowskiemu pełne opisy zawodników — co robią, w tym również bez piłki, jak drużyna porusza się po całym boisku. W wersji telewizyjnej bardzo trudno zrozumieć pełny obraz gry.
— Kto wówczas zrobił na was wrażenie w «Realu»?
— «Real» był bardzo dobrze zgrany. Na każdej pozycji — gwiazda! Ale zobaczyliśmy, że «Real» ustępuje nam w zespołowej szybkości. Na tym zagraliśmy. Królewski klub czymś przypominał «Dynamo» (Tbilisi) z czasów ZSRR. Jeśli na «Santiago Bernabéu» dać im grać w swój futbol, to mogą wszystko. To jak Brazylijczycy. A jeśli nie dać grać, to z każdą minutą będą tracić pewność siebie. Najważniejsze — nie tylko przechodzić i wygrywać pojedynki, ale wygrać walkę charakterów.
— Trybuny «Santiago Bernabéu» mocno naciskały na «Dynamo»?
— Na wyjeździe przy pełnym stadionie zawsze jest bardzo trudno. Ale i u siebie, na «Olimpijskim», wspierało nas 80-100 tysięcy kibiców. Pierwsze minuty są ekscytujące, a potem przyzwyczajasz się do presji trybun.
— Byliście zadowoleni z remisu 1:1 w pierwszym meczu w Madrycie?
— Oczywiście. Ten remis był absolutnie zgodny z grą. Nie pamiętam, by «Real» miał jakąś przewagę.
— Jak Łobanowski nastawiał drużynę na rewanż w Kijowie?
— Walerij Wasyłowicz nigdy nie miał wielkich haseł — że musimy wygrać za wszelką cenę. Na przedmeczowych wskazówkach Łobanowski przede wszystkim mówił: «Trzeba wyjść i zagrać, jak potrafisz». To dotyczyło każdego zawodnika. Najważniejsze — aby drużyna była jednością, a wykonawcy, którzy kończą, a oni wtedy byli w «Dynamo».
— Belkewicz często wprowadzał się w drugiej połowie jako wsparcie. Mecz z «Realem» nie był wyjątkiem, a Walentyn znacząco dodawał kreatywności w ofensywnych działaniach «Dynamo».
— Tak. U Łobanowskiego zawsze był plan A i B, bo z jedną taktyką daleko nie pojedziesz, jeśli coś trzeba zmienić w trakcie meczu. Kiedyś żartowaliśmy z Łobanowskim na ten temat. On mówi: «Zawsze musi być plan B, a nawet plan C». Ja pytam: «A jaki jest plan C?» — «Wyjaśnić, dlaczego plan A i B nie zadziałały». Z Walerijem Wasyłowiczem było bardzo ciekawie.
— Czy świętowaliście jakoś zwycięstwo nad «Realem» (2:0) i awans do półfinału Ligi Mistrzów?
— Nie, nie mieliśmy czasu na świętowanie. Szczerze mówiąc, za Łobanowskiego nie pamiętam żadnych świąt. Nawet po takich zwycięstwach, jak nad «Realem», Walerij Wasyłowicz zawsze mówił dziennikarzom, którzy wynosili drużynę na piedestał: «Uspokójcie się. Jeszcze nic nie zrobiono. Drużyna dopiero jest w drodze».
— Może bracia Surkis zapisali podwyższone premie za ten mecz?
— Szczerze, nie pamiętam. Wtedy były wcześniej uzgodnione kwoty, które drużyna miała otrzymać. Na pieniądze nigdy nie zwracałem wiele uwagi. One nigdy nie stały dla mnie na pierwszym miejscu.
— Po meczu z «Realem» do szatni «Dynamo» zszedł ówczesny prezydent Leonid Kuczma. Co powiedział drużynie?
— Tak, wszedł, pogratulował nam zwycięstwa i powiedział, aby w kolejnych meczach wszystko było w porządku: «Chłopaki, za was kibicuje cała Ukraina. Jesteśmy z was dumni!». Kuczma lubił chodzić na ważne mecze. Często rozmawiał z Hryhorijem i Ihorem Mychajłowiczami Surkisami. Kuczma — to wychowanek Dnipro, a to miasto piłkarskie, więc nic dziwnego, że był kibicem.
— W półfinale czekała na «Dynamo» «Bawaria». W Kijowie prowadziliście 3:1, ale ostatecznie pozwoliliście Niemcom wyrównać w końcówce meczu. Dlaczego nie dotrwaliście?
— Chyba nasza fortuna skończyła się na «Realu». (Śmieje się). Oczywiście, żartuję, bo w grze pokonaliśmy «Real», ale trochę szczęścia powinno być. Przeciwko Bawarii graliśmy bardzo dobrze, chyba jeden z najlepszych naszych meczów w sezonie, ale... Pierwszą i drugą bramkę w takiej grze nie powinno się przepuszczać. Najpierw strzelił Tarnat prawie z 40 metrów, a potem Effenberg z wolnego obiegł mur, który stał trochę nie tak, jak powinien.
— Z jakim nastawieniem «Dynamo» wychodziło na mecz rewanżowy?
— W Monachium również graliśmy bardzo dobrze. Mogliśmy otworzyć wynik, ale trochę nam szczęścia zabrakło, a potem padł niewiarygodny gol Baslera. Niech mnie przebaczą, ale jestem pewien: gdyby «Dynamo» wtedy dotarło do finału, to pokonałoby «Manchester United». W finale «Bawaria» całkowicie zdominowała MU, jednak zbyt wcześnie przeprowadziła niepotrzebne zmiany, a angielski klub skorzystał z tego w doliczonym czasie gry.
Gdyby nam wtedy dopisało z «Bawarią», to ogromna szansa, że «Dynamo» wygrałoby Ligę Mistrzów. Ale to tylko moja opinia.
— Jaka atmosfera panowała w drużynie po odpadnięciu z «Bawarią»?
— Po takiej porażce było ogromne rozczarowanie i pustka. Mogliśmy zagrać znacznie lepiej i osiągnąć więcej. Rozumieliśmy, że sami jesteśmy winni temu, że nie przeszliśmy dalej. Gdzieś nie dopracowaliśmy. Jak powiedział Łobanowski: «Porazki i zwycięstwa trzeba szybko zapominać, żeby iść dalej. Jeśli nie zapomnisz o zwycięstwie, to cię rozleniwi, a porażka będzie naciskać od wewnątrz».
— Porozmawiajmy o osobach. Kto był liderem tamtego «Dynamo» w szatni i na boisku?
— Liderem w szatni była tylko jedna osoba — Walerij Wasyłowicz Łobanowski. Oprócz niego nikt nie mógł wyrażać pretensji ani czegoś tłumaczyć. W szatni mówił tylko on, wszyscy inni słuchali. A na boisku liderem był Oleg Łużny, choć w pewnych momentach każdy z zawodników mógł wziąć na siebie cechy lidera.
— Łużny mógł wyrazić jakieś pretensje wobec Łobanowskiego?
— Nie. Poznałem Łużnego w 1989 roku, kiedy dopiero przychodził do «Dynamo». Wtedy wydawało mi się, że Oleg jest głuchoniemy, bo cały czas milczał. Był zupełnie młody, a w drużynie grali tacy weterani jak Bał, Kuzniecow, Bałtacza, dlatego nie miał szans rozmawiać. A potem, gdy po kilku latach wróciłem do «Dynamo», zobaczyłem Łużnego z zupełnie innej strony. To było dla mnie miłe zaskoczenie.
— Łużny był takim kapitanem, że mógł nakrzyczeć na każdego.
— Wtedy takim trzeba było być. W 1980 roku poznałem w «Dynamo» Wiktora Mychajłowicza Kołotowa. Był zupełnie innym kapitanem — wszystko udowadniał swoimi działaniami na boisku. Kołotow najwięcej z wszystkich się «męczył» i pracował w meczach i na treningach.
— A jacy wtedy byli młodzi Szewczenko i Rebrov?
— Łobanowski mówił, że będzie tworzył drużynę-gwiazdę, jak w 1975 i 1986 roku. A kiedy tworzysz drużynę-gwiazdę, to zawsze będą w niej zawodnicy-gwiazdy. Ci chłopcy, którzy przyjęli poglądy Łobanowskiego na futbol i uwierzyli w niego, osiągnęli wielkie sukcesy.
— W 1999 roku rozumiałeś, że to ostatni sezon Szewczenki w «Dynamo» i przechodzi do «Milanu»?
— Tak, ponieważ przygotowania do jego transferu trwały od dawna. Kiedy do Kijowa przyjeżdżali Brajda i Czochonelidze, prosili mnie, żebym pomagał Szewczenko w nauce języka włoskiego itp. Przygotowanie do jego transferu trwało rok-półtora.
— Wierzyłeś, że Szewczenko może stać się liderem «Milanu» i zdobywcą «Złotej Piłki»?
— Przewidzenie tego nie jest możliwe. Mogłem jedynie życzyć mu tego i mieć nadzieję, że wszystko się uda. Widzieliśmy wiele przykładów, jak zawodnicy i trenerzy wysokiego poziomu, zmieniając drużynę, nie mogli odnaleźć się w nowej. Ryzyko zawsze istnieje.
— Czy Szewczenko-zawodnik, którego znałeś, różni się od Szewczenko-prezydenta UAF? Jak bardzo się zmienił?
— Bardzo mocno się zmienił.
— W jakim sensie?
— Już odpowiedziałem na twoje pytanie. Wtedy Szewczenko był młodym chłopakiem z innymi poglądami na życie. Moim zdaniem dziś to już nie ten Szewczenko.
— Nie komunikujesz się dzisiaj z Szewczenko?
— Nie.
— Józef Sabо mi opowiadał, że Szewczenko nigdy do niego nawet nie zadzwonił, chociaż nie jeden rok grał pod jego kierownictwem, a Rebrov, przeciwnie, zawsze podchodził i witał się.
— Z Serhijem Rebrovem, gdy się spotykamy, bardzo dobrze się komunikujemy. Z całą drużyną z 1999 roku mam dobre, przyjacielskie relacje. Jasne, że mamy różnicę wieku, ale z szacunkiem odnosimy się do siebie nawzajem. Po Łobanowskim pracowałem z wieloma zawodnikami tamtego «Dynamo». Pozostały mi miłe wspomnienia.
— Rebrov — znany radioamator i jest mistrzem świata w tym sporcie. Czy ktoś z zawodników nie żalił się Łobanowskiemu, że ten nie daje spać ze swoim radiem?
— Takiego nie było. Rebrov w tym zakresie był prawdziwym profesjonalistą. Jego pasja nigdy nie przeszkadzała futbolowi. Serhij znajdował wolny czas dla radia, miał bardzo mocną stację w bazie. Dobrze, że wtedy nie było telefonów komórkowych, bo nie działałby żaden. (Śmieje się).
— Rebrov nikogo nie wciągnął w «Dynamo» w radiospocie?
— Nie wiem, o takich nie słyszałem. U Serhija ojciec był znanym radiowcem. Rebrov na tym dorastał i dlatego go to interesowało.
— W czym tkwił sekret sukcesu «Dynamo»-1999?
— Jednym słowem i nie powiesz. Przede wszystkim to wiara w Łobanowskiego, zrozumienie jego wymagań, jedność, przyjaźń. Zawodnicy wtedy potrafili uwierzyć w siebie, że mogą pokonać każdego.
— To był naprawdę legendarny sezon, teraz o półfinale Ligi Mistrzów można tylko marzyć.
— «Dynamo» odnosiło sukcesy w Europie w 1975, 1986, 1999 roku. Jak widzimy, potrzebny jest czas i dobór piłkarzy, aby osiągnąć sukces. Wszystko działo się stopniowo.
— Wierzysz, że my z tobą dożyjemy do czasów, gdy «Dynamo» będzie grało w play-off Ligi Mistrzów i walczyło o awans do finału najważniejszego turnieju?
— Chciałbym w to wierzyć. Ale w tym czasie bardzo trudno rzucać swoimi marzeniami. Dziś moja jedna marzenie — aby Ukraina pokonała wroga w wojnie. Potem będziemy myśleć o wszystkim innym. Po rozpoczęciu pełnoskalowej wojny nie mogłem przez trzy miesiące oglądać futbolu, czytać książek. Nic w głowie się nie utrwalało. Trzeba przetrwać ten trudny czas i podziękować naszym żołnierzom za to, że w ogóle gramy w piłkę, kręcimy filmy, wystawiamy spektakle i staramy się żyć normalnym życiem.
Andrij Piskun
Вот чего действительно жаль - так это той атмосферы, восприятия и ожидания игр, уверенности в команде. Было ощущение, что мы можем обыграть кого угодно.
Нынешнее Динамо даже не тень того... сейчас каждую минуту ожидаешь провала, а качество игры таково, что победы воспринимаются больше как удача
І він відповів:
"З Ювантусом-грати можно.
Від Баварії вилітити, фани зрозуміють.
А їхати в Київ до Динамо Лобановського я не хочу"
Вот чего действительно жаль - так это той атмосферы, восприятия и ожидания игр, уверенности в команде. Было ощущение, что мы можем обыграть кого угодно.
Нынешнее Динамо даже не тень того... сейчас каждую минуту ожидаешь провала, а качество игры таково, что победы воспринимаются больше как удача