Ołeksij Mychajliczenko: „Nigdy nie widziałem Vialli w złym humorze”

2023-01-06 20:18 Dziś, w wieku 59 lat, serce wybitnego włoskiego napastnika Gianluca Vialli przestało bić. Ołeksij Mychajliczenko podzielił ... Ołeksij Mychajliczenko: „Nigdy nie widziałem Vialli w złym humorze”
06.01.2023, 20:18

Dziś, w wieku 59 lat, serce wybitnego włoskiego napastnika Gianluca Vialli przestało bić. Ołeksij Mychajliczenko podzielił się wspomnieniami o Gianluce, z którym ramię w ramię wykuli rewelacyjne mistrzostwo Sampdorii.

Roberto Mancini, Gianluca Vialli i Ołeksij Mychajliczenko

— Przede wszystkim chcę złożyć kondolencje rodzinie Vialli i wszystkim kibicom „Sampdorii”. Oczywiście dla mnie, jak i dla wszystkich innych, jego śmierć była prawdziwym szokiem, chociaż powiedział, że ma raka i bardzo boi się śmierci, co jest całkiem naturalne. O ile mi wiadomo, zmarł w Londynie w otoczeniu rodziny.

Kiedy ostatnio rozmawiałeś?

— Wydaje się, że było to w kwietniu 2014 r. na nabożeństwie żałobnym naszego trenera Vuyadina Boszkowa w Genui. On i ja nie byliśmy bliskimi przyjaciółmi, ale zawsze śledziłem jego pracę zarówno w Chelsea, jak iw reprezentacji Włoch, gdzie występował jako asystent Roberto Manciniego. Nic nie mówiło, że jest chory.

Jak go pamiętasz?

- Zawsze wesoły i bystry. Nie tylko jako piłkarz, ale także jako człowiek. We wszystkich drużynach, w których miałem szczęście grać, zawsze był zawodnik, który był jej duszą i decydował o ogólnym nastroju w szatni i poza nią. Takimi byli Andrij Mychajłowicz Bahl w Dynamo, Alistair McCoist w Glasgow Rangers i Gianluca Vialli w Sampdorii.

Musieliście się znać przed przeprowadzką do Genui? Jako minimum wymienia się jasny półfinał Mistrzostw Europy 1988, w którym reprezentacja ZSRR nie pozostawiła szans drużynie włoskiej. Obaj graliście wtedy przez 90 minut.

— Oczywiście, znaliśmy się, ale nie komunikowaliśmy się. Głównie ze względu na barierę językową. Pamiętam, że kiedy Vialli przeniósł się do Juventusu, dał mi swoją koszulkę ze swoim nazwiskiem – ówczesny know-how, bo wcześniej na koszulce umieszczano tylko numery.

Ciągle to masz?

— Tak, trzymany w domu jako pamiątka po tym wspaniałym zawodniku.

Więc plotki, że miałeś złe relacje z Viallim i Mancinim, którzy rzekomo trzymali cię z dala od Sampy, nie mają nic wspólnego z rzeczywistością?

— Mam już dość wyjaśniania, że ​​nikt mi nikogo nie postawił. Opuściłem Włochy ze względu na okoliczności i los. W Genui miałem dobre relacje nie tylko ze wszystkimi piłkarzami i trenerami, ale także z zarządem klubu. Nie miałem żadnego konfliktu, a tym bardziej z Viallim, a nie mogło być.

Pamiętasz swoje pierwsze spotkanie z Viallim po transferze do Sampdorii?

- Oczywiście. Reprezentacja ZSRR pod wodzą Byszowca grała z Sampdorią. Rozpocząłem mecz w drużynie radzieckiej, a zakończyłem już w drużynie włoskiej. Vialli opuścił to spotkanie z powodu kontuzji, ale był na stadionie. Podszedł do mnie, gdy byłem jeszcze w szatni, a potem zrobiliśmy sobie zdjęcie z nim i Mancinim przed wyjściem na boisko. Mam gdzieś to zdjęcie.

Wiele chwil zostało zapamiętanych. Był bardzo pogodnym i beztroskim człowiekiem, równie dobrym w relaksowaniu się jak i grze w piłkę nożną. Ani razu nie widział go w złym humorze. Ludzka orkiestra. Jeśli Mancini był mózgiem tego zespołu, to Vialli jest jego duszą.

Może udało mu się czegoś nauczyć? Może zaszczepiłeś miłość do jakiejś włoskiej potrawy?

— Byłem otwarty na eksperymenty, więc próbowałem prawie wszystkiego. Poza tym nie byliśmy zbyt blisko z Viallim. Przez pierwsze sześć miesięcy prawie nic nie rozumiałem. Rozmawiałem głównie z Gianlucą Pagliucą, który był moim współlokatorem.

We Włoszech spędziłeś tylko jeden sezon, ale udało ci się zostać mistrzem. Ani wcześniej, ani później „Sampdoria” nie odniosła takiego sukcesu. Co sprawiło, że marzenie się spełniło?

— Kilku kluczowych graczy opuściło początek sezonu z powodu kontuzji, w tym Vialli, który, nie patrząc na to, został królem strzelców tych mistrzostw. Czasem wynik ciągnął się dosłownie po żyłach, czasem mieliśmy szczęście. Ale jestem bardzo szczęśliwy, że wszystko się udało i prezes klubu Paulo Montovani osiągnął cel, jakim było zdobycie przez jego drużynę mistrzostwa za życia.

"Sampdoria" nie należała do faworytów wyścigu o mistrzostwo sezonu 1990/1991. Kiedy ty i twoi partnerzy zaczęliście patrzeć na złote medale?

— Po pierwszej części mistrzostw, kiedy udało nam się nie przegrać ani z „Milanem”, ani z „Napoli” z Maradoną, który był wtedy jeszcze w fantastycznej formie. I mecz z Interem stał się kluczowy, kiedy zostałem zdjęty z boiska, a moi partnerzy w mniejszości nie tylko odzyskali siły, ale i wygrali.

Swoją drogą, za co dostałeś czerwoną kartkę?

— Giuseppe Bergomi prowokował mnie przez cały mecz, celowo depcząc mi po piętach. W pewnym momencie odepchnąłem go, ale nawet go nie dotknąłem. Mimo to upadł na trawnik i złapał się za twarz. To wystarczyło, aby sędzia, który widział ten odcinek, wyrzucił mnie z boiska.

Nie ma wątpliwości, że Sampdoria będzie starała się w jakiś sposób upamiętnić Vialliego. Jak traktowali go kibice, gdy był jeszcze na boisku?

- Był jednym z ulubieńców tyfusu. A jak mogłoby być inaczej? W sezonie mistrzowskim strzelał niesamowite gole. Ogólnie rzecz biorąc, bardzo trudno jest, gdy faceci, z którymi grałeś, opuszczają twoje życie. Zwłaszcza, gdy są jeszcze młodsi od ciebie.

Artem Wojcechowski

RSS
Aktualności
Loading...
Пополнение счета
1
Сумма к оплате (грн):
=
(шурики)
2
Закрыть
Używamy plików cookie, aby zapewnić Ci więcej opcji podczas korzystania ze strony Ok