2 maja 2014 roku Szachtar pokonał Illichivets 3-1 w meczu 28. kolejki UPL. Wówczas nikt nie mógł przypuszczać, że ten mecz będzie ostatnim dla Zagłębiaków na Donbass Arenie. Mykola Pavlov, który w tamtym czasie prowadził Illichivets, podzielił się swoimi wspomnieniami z tego trudnego okresu.
- Mykola Petrovych, mecz Szachtara z Illichivetsem odbył się 2 maja 2014 roku, kiedy separatyści zajęli budynki administracyjne i struktury władzy. Czy drużyna nie bała się jechać do Doniecka?
- Wcześniej, 6 kwietnia, graliśmy w Ługańsku przeciwko Zoryi. Tego dnia separatyści zajęli tam budynek SSU. Również w samym Mariupolu już wtedy było napięcie: spalono budynek UWO, zginęli wojskowi, w tym moi znajomi. Trudno to sobie przypomnieć.
Pamiętam, że kiedy w Mariupolu zrobiło się niespokojnie, w drużynie zaczęto mówić o przenosinach. W tamtym czasie graliśmy wszystkie mecze wyjazdowe, ale mieszkaliśmy i trenowaliśmy w Mariupolu.
Zarząd "Illichivets" szukał opcji w Dnipro, ale warunki tam panujące były straszne. W sztabie trenerskim miałem Dimę z Mariupola. Zebrałem drużynę, zarząd i powiedziałem: "Dima, masz w Mariupolu żonę i dwoje małych dzieci. Czy uważasz, że powinniśmy wyjechać?". Odpowiedział: "Mikołaju Pietrowiczu, wydaje mi się, że na razie lepiej zostać, ale w każdej chwili powinniśmy być gotowi do wyjazdu. Lepiej - w kierunku Berdiańska, a stamtąd do Zaporoża".
Powiedziałem: "Chłopaki, Dima ma dwoje dzieci i jeszcze nie zamierza wyjeżdżać. Nie ma co panikować przedwcześnie. Czyli mieszkańcy Mariupola zostaną, a my uciekniemy? To nie byłoby miłe. Ale jeśli ktoś z was się boi, może iść, nikogo nie będę trzymał na siłę.
Ostatecznie nikt nie wyjechał, wszyscy zostali. To było po meczu w Kijowie w NSC Olimpiyskiy, nie pamiętam z kim graliśmy, cztery osoby odeszły z drużyny i już nie wróciły. Nie chcę ich wymieniać.
- Bał się Pan w tym momencie?
- 9 maja przez Mariupol zaczęły przejeżdżać czołgi, paliły się opony, w mieście była strzelanina. Tego dnia zadzwoniłem do chłopaków i powiedziałem im, żeby nie przychodzili na treningi i nie wyglądali przez okna. Wszędzie latały pociski! Chłopaki wynajmowali mieszkania głównie w centrum miasta, gdzie było całe "ciepło". Separatyści chodzili już z karabinami maszynowymi po ulicach, zbierali daniny w sklepach. Wtedy było naprawdę strasznie.
Kontaktowaliśmy się co dwie godziny, aby upewnić się, że wszystko jest w porządku. Sytuacja w Mariupolu była napięta przez około półtora miesiąca, zanim miasto zostało wyzwolone 13 czerwca.
- Czy myślał Pan, że konflikt w Donbasie będzie się długo ciągnął i eskalował w pełnowymiarową wojnę?
- Oczywiście, że nie. Myślałem, że raczej szybko się skończy. Nikt nie wyobrażał sobie wtedy, że wojna będzie tak długa i krwawa.
- Rok 2014 nie był łatwy pod względem zaangażowania obywatelskiego. W Zoryi swoje prawdziwe oblicze ujawnił Rafajłow, w Szachtarze - Marmazow. Czy w Pana drużynie były jakieś nastroje separatystyczne?
- Nie zauważyłem. W mojej drużynie była tylko Ukraina i nie dopuszczałem innych opinii. W Mariupolu też próbowali przeprowadzić pseudoreferendum, od razu powiedziałem: "Jeśli dowiem się, że ktoś tam pojechał, to wyrzucę go z drużyny". W Illichiwcu nikt nie popierał separatystów.
- Przypomnijmy sobie drogę drużyny na mecz z Szachtarem? Czy separatyści za bardzo sprawdzali punkty kontrolne, jakie było nastawienie? Andrij Piatow musiał nawet zrobić sobie zdjęcie na punkcie kontrolnym z separatystami, a potem długo się z tego tłumaczył. Czy mieliście podobne epizody?
- Wtedy w ogóle nie było wiadomo, gdzie są separatyści, a gdzie nasi. Ludzie na punktach kontrolnych byli różnie ubrani, bez mundurów i znaków identyfikacyjnych. W drodze do Doniecka autobus był kontrolowany powierzchownie, ale bardziej pamiętam inny incydent.
Tawrija Simferopol, w ostatnim meczu mistrzostw Ukrainy na Krymie, grała również przeciwko Illichiwcom! Moja drużyna brała więc udział nie tylko w ostatnim meczu Szachtara na Donbass Arenie. Pamiętam, jak podróżowaliśmy autobusem na Krym, a niektórzy gracze Illichivets zaczęli robić zdjęcia punktów kontrolnych wroga na swoich telefonach. Wtedy weszły wielkie "zielone ludziki"(tak nazywano nieoznakowanych rosyjskich żołnierzy, którzy brali udział w zbrojnej aneksji Krymu - przyp. red.) i powiedziały: "Jeśli ktoś robi zdjęcia, to zostanie tutaj! Wszyscy rozumieją?!". Wtedy zrobiło się naprawdę strasznie.
- Wróćmy do 2 maja 2014 roku. Jaka była wtedy atmosfera w Doniecku?
- Mieszkaliśmy w hotelu niedaleko stadionu w centrum i nie przypominam sobie większych niepokojów. Ale było już ponuro, w powietrzu czuć było napięcie i niezrozumiałe uczucie niepokoju. Nie słyszałem żadnych strzałów, w Mariupolu było trudniej niż w Doniecku - tam ciągle strzelano i wybuchały pociski. Kiedy trenowaliśmy, ciągle słyszeliśmy odgłosy ostrzału artyleryjskiego, to była dla nas norma.
- Mecze rozgrywały się w Doniecku, ale nie w Mariupolu. Nie czułeś się urażony, bo gdyby Illichivets grał u siebie, moglibyśmy zachować ten świetny skład?
- Oczywiście!!! "Wołyń i Chornomorets odmówiły przyjazdu do nas. Gdyby ich trenerzy Kvartsyaniy i Hryhorchuk nie bali się przyjechać do Mariupola, Illichivets grałby u siebie i uratowalibyśmy zespół. Ale Bóg niech będzie ich sędzią. Pewnie się przestraszyli, choć sytuacja w mieście była wtedy spokojna. Rok później Mariupol zaczął grać u siebie i nic strasznego się nie stało.
Jednak zimą uciekła cała drużyna i otworzyliśmy Shaparenko, Konstantyn Kravchenko i Zurab Ochigava. To trio wylądowało w Dynamie, Shaparenko i Kravchenko grają jeszcze w UPL. Szczęścia by nie było, ale nieszczęście pomogło, ale takiego nieszczęścia nam nie potrzeba.
- Kiedy widzisz zdjęcia i filmy z opuszczonej Donbass Areny, jakie są Twoje odczucia?
- Dla mnie jest to katastrofa. Mówię nie tylko o Donbass Arenie, ale także o Mariupolu, ponieważ pracowałem tam przez siedem i pół roku. Po zakończeniu kariery trenerskiej nigdy nie obchodziłem swoich urodzin w Kijowie - zawsze przyjeżdżałem do Mariupola. Moje urodziny przypadają 20 czerwca, a 13 to dzień wyzwolenia Mariupola.
W tym dniu zawsze chodziłem na cmentarz na groby chłopaków, którzy zginęli broniąc miasta. Tylko w zeszłym roku, niestety, nie mogłem tam pojechać z powodu inwazji na pełną skalę. Mariupol wiele znaczy w moim życiu.
- Jak myślisz, kiedy Szachtar znów zagra na Donbass Arenie i wrócisz do Mariupola?
- Czytam wypowiedzi Budanowa (Kirył Budanow - ukraiński dowódca wojskowy, szef wywiadu obronnego Ukrainy, generał major - przyp. red.) i czekam na dobre wieści latem. Chcę też pojechać na Krym, na Donbass Arena i oczywiście wrócić do Mariupola, kontynuując jego tradycje. Wierzę, że wkrótce wydarzy się coś dobrego. Czekamy na kontratak!
Andrey Piskun