Były obrońca „Ingułca” Michaił Szerszeń opowiedział o tym, jak problematyczne jest dla piłkarzy zakończenie współpracy z tym klubem.

„Mój kontrakt kończył się latem i proponowano mi jego przedłużenie. Poprosiłem, aby rozmowy odbyły się bliżej końca sezonu. Najpierw Kobin (Wasilij Kobin, główny trener „Ingułca”, — przyp. red.) zapewniał mnie, że popiera ten pomysł i będzie nalegał, aby to się wydarzyło. Jednak później odbyło się spotkanie pomiędzy głównymi zawodnikami, trenerem a prezydentem klubu.
Na tym spotkaniu trener zadał mi podchwytliwe pytania o pięciu zdystansowanych zawodników i naruszeniu reżimu. Oczekiwał, że go wesprę i dam potwierdzenie jego słów przed prezydentem klubu, ale się nie zgodziłem i wyraziłem swoją opinię. Dwa dni później wszystko zakończyło się w gabinecie prezydenta.
Inni zawodnicy mieli sytuację nieco inną, ale również im proponowano podpisanie nowych kontraktów. I oni, tak jak ja, odmawiali dyskutowania o tym na pół roku przed wygaśnięciem obecnego kontraktu.
W zasadzie, jeśli odchodzisz z „Ingułca”, to zawsze pojawiają się określone problemy, niezależnie od tego, jak długo i na jakim poziomie grałeś w klubie. Na przykład, przynajmniej ostatnią pensję nie dostajesz. Co do mnie, to ostatnią pensję tak właśnie nie otrzymałem”, — przytacza słowa Szerszenia „Trybuna”.