Ołeksij Dowhi: «W „Dynamo” nie było żywego miejsca na ciele»

2025-01-13 10:20 Wychowanek kijowskiego „Dynamo” Ołeksij Dowhi przypomniał swoje pierwsze kroki w piłce nożnej.Ołeksij Dowhi. Zdjęcie — fcrukh.com Ołeksij Dowhi: «W „Dynamo” nie było żywego miejsca na ciele»
13.01.2025, 10:20

Wychowanek kijowskiego „Dynamo” Ołeksij Dowhi przypomniał swoje pierwsze kroki w piłce nożnej.

Ołeksij Dowhi. Zdjęcie — fcrukh.com

— Jesteś z Kijowa. Z jakiej dzielnicy?

— Z Holośijewśkiego. Teraz, oczywiście, wiele się zmieniło, dzielnica zabudowana. Ale wtedy, na końcu lat 90., pamiętam drogi i trasy, którymi przez całe miasto dojeżdżałem na bazę dynamowców w Nywkach.

— Kiedy poczułeś, że piłka nożna jest w twoim sercu na zawsze?

— Kiedy przeszedłem selekcję do „Dynamo”. Miałem wtedy, pewnie, dziewięć-dziesięć lat. Na bazie wówczas jeszcze nic nie było — tylko kryty manewr, gumowe boisko i plac zabaw, wyłożony drobnymi kamieniami.

Pamiętam, że nie było ani jednego żywego miejsca na ciele. Boki, kolana — wszystko było we krwi. Ale to było tego warte. W wyniku tego powiedziano mi, żebym przychodził, będziemy się uczyć.

— Kiedy trafiłeś do DYW „Dynamo”, pierwsza drużyna robiła furorę w całej Europie.

— Tak. Na Siergieja Rebrova, Andrija Szewczenkę wszyscy patrzyli z otwartymi ustami. Nie wiem, jak, to było ogromne wyzwanie, ale ojcu udało się zdobyć bilety na ćwierćfinałowy mecz Ligi Mistrzów przeciwko madryckiemu Realowi w 1999 roku. Ponad 80 tysięcy widzów, gole Szewczenki — to było coś! To pozostaje w pamięci na całe życie. I zapamiętałem również ogromną liczbę autobusów aż do metra Lybidska, które przywiozły kibiców z innych miast.

— Twoim trenerem w akademii był Ołeksandr Lysenko?

— Tak, prowadził nasz rocznik do samego ukończenia, a potem jeszcze w reprezentacji pracował z 1989 rokiem. Lysenko był dla nas, dzieci, jak drugi ojciec, ponieważ spędzaliśmy z nim więcej czasu, niż w rodzinie, ponieważ mieszkaliśmy w akademii. San Sanych uczył nas, jak jeść, jak poprawnie chodzić do toalety, wpoił charakter. (Uśmiecha się). To była dobra szkoła życia.

— Można wymienić wiele nazwisk piłkarzy, z którymi trenowałeś w tamtych czasach. Ale kogo byś wskazał z partnerów, kto dotarł do zawodowego futbolu i zostawił tam swój ślad?

— Było wielu chłopaków, którzy występowali w Premier League, ale wyróżniłbym trzech. To, bez wątpienia, Andrij Jarmolenko, którego, jak wiadomo, kiedyś usunięto z dynamowskiej szkoły, ponieważ nie podchodził za wzrostem (uśmiecha się), był mały, chociaż z piłką pracował, daj Boże każdemu. Po prostu wtedy bardziej ceniono grenadierów, którzy mogli biegać, pchać się… Jednak, po pewnym czasie, kiedy Andrij rozwinął się w Desnie, kupiło go „Dynamo”. Mimo że Jarmolenko nadal występuje, to już legenda ukraińskiego futbolu.

Roman Zozulia, mój kuzyn. (Uśmiecha się). Byliśmy razem od samego początku. Oczywiście, że teraz utrzymujemy kontakt. Obecnie zmienił kierunek swojej pracy, rozpoczął działalność menedżerską. Był okres, kiedy przez wiele lat bardzo dobrze grał. Roman grał w „Dynamo”, Dnipro, osiągnął finał Ligi Europy. Dobrze spisał się w Hiszpanii.

Artem Krawiec. Nie był zawodnikiem podstawowym w naszym wieku. Jednak Artem ukończył szkołę ze złotym medalem, ma bardzo inteligentną głowę, w dużej mierze dzięki temu osiągnął wysoki poziom profesjonalizmu. Już jako doświadczony piłkarz mogę powiedzieć, że trenerom jest o wiele łatwiej z takimi piłkarzami, jak Krawiec. Nie musi mówić dwa razy, łapie wszystko w lot. Artem często analizował mecze, wiele oglądał meczów, a potem sam starał się wypolerować to, co przejął. Nie ma super-talentu, ale grał i w „Dynamo”, i za granicą, i zostawił wyraźny ślad w reprezentacji Ukrainy.

— Przez cały czas pobytu w „Dynamo” ktoś z nauczycieli pociągnął cię do pracy z pierwszą drużyną?

— Dokładnie nie pamiętam, ale prawdopodobnie to było za Anatolia Demeńenki. Dobrze wtedy występowałem w dublach. Zagrałem w pierwszym składzie w meczu towarzyskim, kiedy nie było powołanych. Ale potem doznałem kontuzji więzadła krzyżowego, co odrzuciło mnie do tyłu.

Może udałoby się w każdym razie wspiąć na szczyty, gdyby coś poszło trochę inaczej. Niemniej, w żadnym razie nie żałuję niczego, jestem zadowolony ze swojej kariery i za to dziękuję losowi. I teraz, wracając wstecz, chcę przekazać młodym swoje błędy. Wszystko można zmienić, kiedy jest czas, ja już go nie mam.

— Kiedy zrozumiałeś, że w „Dynamo” nic nie wskaźnikujesz?

— W 2009 roku młodzieżowa reprezentacja Ukrainy (U-19) przygotowywała się do domowych Mistrzostw Europy. Zespół trenował wtedy Jurij Kalytwyńcew, a pomagał mu Hennadij Lytowczenko. Bazową drużyną trenerzy uczynili „Dynamo-2”, do której zebrano chłopaków z 1990 roku i młodszych. Na nich zrobiono akcent.

Wtedy zrozumiałem, że muszę iść dalej. Nie mam żadnych urazów do Jurija Mykołajowicza (Kalytwyńcewa, — przyp. red.). Powiem więcej, to jeden z trenerów, z którym trochę pracowałem, choć nie grałem, ale mam ogromne sympatie. Ma więź, która polega na dobrych cechach ludzkich. Dla mnie również jest przykładem do naśladowania. Przy takim trenerze zawsze chce się grać.

— Opuściwszy „Dynamo”, zacząłeś podróżować po Ukrainie, nie zatrzymując się zbyt długo w różnych klubach. Dlaczego tak?

— Nie wiem, tak się układała kariera. Chociaż, oczywiście, chciałoby się jakiejś stabilności. Może nie trafiłem do klubu z dużymi ambicjami i dlatego szukałem swojego szczęścia. Gdzieś zmieniały się drużyny i nie widziały mnie w składzie, gdzie indziej przychodziło nowe kierownictwo i ustalało swoje zasady.

Ogólnie mogłem zakończyć w 27 roku.

— Jak to?

— Kiedy byłem w „Stali”, drużyną kierował Leonid Kuczuk. Miałem wtedy bardzo poważne problemy z kolanem. Trener mnie wezwał i powiedział, że pomoże, pociągnie, i zrobił mi propozycję przejścia do niego jako pomocnik, mówiąc, że będzie mi trudno osiągnąć odpowiedni poziom ze względu na moją sytuację. Ukraińscy lekarze piłkarscy oraz rehabilitatorzy już mnie „pochowali”.

A mnie to, przeciwnie, zmotywowało. Trafiłem do serbskich lekarzy, którzy postawili mnie na nogach, i powiedzieli, że przy odpowiednim podejściu do siebie, odpowiednim leczeniu, mogę spokojnie grać na wysokim poziomie jeszcze przez 10 lat. I, co najciekawsze, że przez osiem lat, które jeszcze grałem, z powodu problemów ze zdrowiem przeszedłem maksymalnie miesiąc.

Przy okazji, w tej sytuacji wiele mówiłem młodzieży, jakich błędów należy unikać.

— Przeciwko któremu piłkarzowi było najtrudniej grać?

— Fiński dynamowiec Roman Jermanenko. Miałem wrażenie, że w ogóle nie tracił piłki, był jak przyklejony do swojej nogi. Jakbyś wiedział, co teraz robi, a nie — już uciekł. Roman grał jak na konsoli. Techniczny, plastyczny, szybki. Jakoś grałem z nim na plaży podczas wakacji, to wówczas zrozumiałem, że to top-piłkarz.

Oczywiście, nie mogę nie wspomnieć o środkowej linii „Szachtara”. Bardzo mocnym był Fred. Poziom profesora. Nie bez powodu pewnego razu odszedł do „Manchester United”.

Sergiej Demiańczuk

RSS
Aktualności
Loading...
«Milan» jest bliski podpisania Kaia Walkera
Dynamo.kiev.ua
13.01.2025, 04:37
Krupskiego w „Metalliście 1925” nie będzie
Dynamo.kiev.ua
12.01.2025, 22:22
Buleca do „Lechii” już nie wróci
Dynamo.kiev.ua
12.01.2025, 21:06
Пополнение счета
1
Сумма к оплате (грн):
=
(шурики)
2
Закрыть
Używamy plików cookie, aby zapewnić Ci więcej opcji podczas korzystania ze strony Ok