Były piłkarz donieckiego „Szachtara” Ołeksandr Sopko opowiedział o konsekwencjach połączenia „Ruchu” i „Karpat”.
— Moja pierwsza reakcja na tę wiadomość była z odcieniem smutku i niepokoju. W zasadzie „Ruch” to jedyny klub, który w ostatnich dziesięciu latach zrobił bardzo wiele dobrych kroków w swoim rozwoju. Infrastruktura, ambicje zarządzającego, swój unikalny styl gry — to stało się przykładem tego, jak należy budować klub, a nie tylko bić się o wynik. Tym bardziej, że było wiele przykładów w tym samym Lwowie, jak kluby po prostu tonęły w procesie swojego istnienia. Dlatego pierwszą reakcją był duży żal.
Ale potem, gdy już zacząłem analizować, zrozumiałem, że taka sytuacja jest typowa dla całego naszego futbolu. Przecież u nas, jak zazwyczaj, wszystko zawsze trzymało się na entuzjazmie i, powiedzmy, altruizmie właścicieli klubów. Poza „Szachtarem”, który potrafił sprzedawać zawodników za dobre pieniądze, zarabiał i nawet zwiększył próg rentowności, reszta maksymalnie zależała od poziomu sponsorowania. Bez nich, bez poważnego wsparcia lokalnych władz bardzo trudno pozostawać na powierzchni. Tym bardziej, gdy kraj jest w stanie wojny. Dlatego nie zdziwiłbym się, jeśli podobny los spotka jeszcze szereg klubów, szczególnie w Pierwszej Lidze.
Myślę, że rozmowy o podobnym połączeniu trwały już od dłuższego czasu, szczególnie od momentu, gdy właściciel „Ruchu”, a dokładniej, jeden z właścicieli, znalazł się pod presją organów podatkowych, wszelkich kontroli. I przede wszystkim nie tak wewnątrz kraju, jak za granicą. To jeszcze raz pokazuje, jak trudno mieć biznes za granicą i zarządzać nim, w obliczu całej tej wysokiej konkurencji, gdzie każdy lobbinguje swoje interesy. Szczególnie na tle rozmów o tym, że zmierzamy do Europy i że tam na nas czekają. To wszystko, moim zdaniem, miało znaczący wpływ na sytuację finansową „Ruchu”. Ale równocześnie można mówić o tym, że we Lwowie odradza się drużyna z wielką przeszłością, z wspaniałą historią, z kibicami. Najważniejsze — stabilniejsze finansowanie i jakaś pewność w jutrze. Choć ostatni czynnik w naszych czasach to pojęcie bardzo umowne.
— W tym samym czasie pojawiła się niedawno inna informacja, że mowa nie o połączeniu klubów, ale o wzajemnej współpracy. To próba właściciela „Ruchu”, aby nie stracić swojego wpływu przez futbol czy są jakieś inne powody, które poprzedziły to ogłoszenie?
— Myślę, że tutaj na czołowej pozycji stoi zadanie zachowania klubu w jakiejkolwiek formie, nie utracić go całkowicie. Czas pokaże, jak i co będzie dalej, ale w każdym przypadku droga odrodzenia klubu z amatorów jest znacznie dłuższa i bardziej wyboista niż z tej samej pierwszej ligi.
Tym bardziej, że „Ruch” na dziś, uważam, ma najbardziej progresywną akademię. Mam nawet kilka przykładów, kiedy rozmawiałem ze swoimi przyjaciółmi, i mówili, że zamierzają wysłać swoje dzieci na przegląd ani do „Szachtara”, ani do „Dynamo”, ale właśnie do akademii „Ruchu”. Przy tym sami mieszkają we wschodniej części kraju.
Uważam, że w dziecięcym futbolu Kozyłowski orientuje się i czuje jak ryba w wodzie. Jedynym błędem właścicieli klubu w tym kierunku jest to, że, jak dla mnie, nieco przecenili swoje możliwości w sprzedaży zawodników. Tak, są przykłady takich klubów jak „Ajax”, „Lyon”, które specjalnie hodują graczy na sprzedaż, budując rodzaj konwejera samopłatności, który czasami pozwala zarabiać. Może kalkulacja została zrobiona na coś podobnego, ale aby to osiągnąć, trzeba przejść pewien etap, mieć pewne kontakty, skautów, przez których można promować swoich kandydatów. W każdym przypadku pomysł pozostaje żywy, po prostu kierownictwo teraz będzie starało się bardziej skierować to wszystko na rynek wewnętrzny.
— Tak czy inaczej, ale sytuacja, która się ukształtowała, już zaczyna wpływać na motywację zawodników, którzy coraz bardziej spoglądają w różne strony, ponieważ znajdowanie się w zawieszeniu — to nie jest najprzyjemniejsze, co może być. Już były informacje, że drużyna wyszła z wakacji bez szeregu zawodników podstawowego składu. Mało prawdopodobne, że to tylko zbieg okoliczności?
— Zdecydowanie. Wszyscy martwią się o swoją przyszłość, jak bardzo mogą okazać się potrzebni w tej sytuacji. Tym bardziej, że każdy piłkarz rozumie, że rok przestoju to później niezwykle trudne zadanie do nadrobienia. Może, sądząc po wiadomościach w mediach, między klubami już istnieje pewne porozumienie w sprawie transferów — ktoś weźmie kogoś, kogoś wypuści. Z drugiej strony, w obecnej sytuacji rynek nie jest nieskończony i nie ma żadnej gwarancji, że wszyscy pozostaną przy swoich stanowiskach. Dziś, kiedy perspektywy nie tylko w futbolu, ale i w ogóle, mówiąc delikatnie, są mglisty, kluby bardziej koncentrują się na tym, jak optymalizować budżet w celu przetrwania. A do tego celu niekoniecznie muszą kupować nowych zawodników, wystarczy im tych, którzy już są. Tym bardziej, że zadania większości klubów są dość skromne — utrzymać się gdzieś w środku tabeli, nie wpadając w strefę barażową. I chwała Bogu. Stawiać sobie za cel wyrwać się przez europejskie puchary za granicę i tam pokazać swoich zawodników — tego mało kto teraz pragnie. Szczególnie na tle tego, jak tam walczą ci sami „Szachtar” z „Dynamo”.
— Jeszcze jeden moment w sferze możliwego połączenia — motywacja sztabu trenerskiego, a w szczególności głównego trenera Witalija Ponomariowa, który całą karierę spędził w systemie „Ruchu”. Jak łatwo mu w wieku 50 lat zaadoptować się w innej drużynie?
— Upadki, wzloty — to nieodłączna część każdej kariery trenerskiej. Zdecydowanie szkoda rozstawać się z drużyną, gdy wszystko idzie dobrze. Jednak swoją pracą, a przede wszystkim wynikami Ponomariow zbudował sobie imię. I na „Ruchu” życie się nie kończy, pewnie już jest na ołówku u prezydentów wielu klubów. I z pewnością będzie mógł o sobie przypomnieć. Przecież bardzo często zdarza się, że w wyniku takich zmian otwiera się okno poważnych możliwości, które pozwalają uczynić krok jeszcze dalej.