Były obrońca „Dnipra” Siergiej Matjuchin przypomniał sobie swoje występy w reprezentacji Ukrainy.

— Powołanie do reprezentacji to dla was najważniejsze wydarzenie?
— Tak. Stało się to w 2002 roku, kiedy reprezentację Ukrainy prowadził Leonid Buryak. Kiedy dowiedziałem się o powołaniu, to był dla mnie szok! Rozumiecie, ja zwykły chłopak z wioski z populacją 900 ludzi, a tu nagle reprezentacja kraju. Gdzieś przez dobę w ogóle nie moglem do siebie dojść, nie rozumiałem, co się stało. To było bardzo honorowe dla mnie.
— Jak się dowiedziałeś o swoim powołaniu?
— Dano nam w „Dniprze” kilka dni wolnego, i pojechałem do żony do Illiczowska. Ktoś z klubu zadzwonił i powiedział, że zostałem powołany do reprezentacji. Pamiętam, że Mikołaj Medina z „Dnipra” też został powołany, i mieszkaliśmy razem w jednym pokoju w Belfaście (na mecz eliminacyjny Euro-2004 przeciwko Grecji w Kijowie oraz Północnej Irlandii w Belfaście z „Dnipra”, oprócz Mediny i Matjuchina, zostali powołani Hennadij Moroz i Oleg Wengliński, — przyp. red.).
— Jednak twój debiut w reprezentacji odbył się już za Olega Błochina?
— W meczu towarzyskim z Macedonią. Pamiętam, że w wygłosiłem od razu po przerwie zamiast Siergieja Szymonienki. W tamtym momencie przegrywaliśmy już 1:0. Więcej bramek nie straciliśmy, ale i zdać nam się to nie udało. Tak mecz się zakończył.
— Ten mecz zapadł w pamięć tym, że Andrij Szewczenko, nie dograwszy pierwszej połowy, zerwał się z boiska. Pamiętasz, co tam się stało?
— Rozbili mu nos (badanie w mediolańskim szpitalu ustaliło diagnozę — obrażenia szczęki, — przyp. red.).
— Schodząc z boiska, zdjął koszulkę?
— Chyba tak. Chociaż, nie stwierdzę. Jeśli mam być szczery, nie pamiętam (Szewczenko po kontuzji, ściągnąwszy koszulkę, poszedł do szatni i już na boisko nie wrócił, — przyp. red.).
— Dlaczego pierwsze mecze towarzyskie pod kierownictwem Błochina reprezentacja zawaliła?
— Trudno mi to ocenić. Pewnie, Oleg Władimirowicz był w procesie poszukiwania. Zapoznawał się z graczami, starał się zrozumieć potencjał każdego z nas, aby wybrać najlepszy skład (w żadnym z sześciu meczów towarzyskich, rozgrywanych przed rozpoczęciem cyklu eliminacyjnego, zespół Olega Błochina nie zdobył zwycięstwa, zdobywając przy tym tylko dwie bramki, — przyp. red.).
— Zawodnicy przy tym ciągle mu wierzyli?
— U Błochina zawsze fascynowała mnie jego charyzma. Coś mówił, a ja to wszystko przez siebie przepuszczałem. Oleg Władimirowicz był pewny siebie i innych mógł przekonać. Błochin od razu dał nam wszystkim do zrozumienia, że świadomie celuje z zespołem w osiągnięcie maksymalnego wyniku. Pamiętacie, jak na swojej pierwszej konferencji prasowej ogłosił, że wyprowadzi reprezentację Ukrainy z grupy na mistrzostwa świata 2006 z pierwszego miejsca?
— Ale po takich zapowiedziach wszyscy tylko się śmiali.
— Nie wiem, jak inni — może, ktoś i śmiał się z napoleońskich planów Błochina, aby wyprowadzić Ukrainę z grupy na MŚ-2006 z pierwszego miejsca, tylko nie ja. Przecież Błochin potem udowodnił, że to nie były tylko słowa. Uważam, że to Błochin stał się głównym kowalem ogólnoteamowego sukcesu w cyklu eliminacyjnym.
— Jak Błochin zapadł w pamięć jako trener?
— Nie było u niego niczego niezwykłego. W treningach większy nacisk kładziono na praktyczne zajęcia. Zawsze przed treningiem była teoria — 10−15 minut. Wyjaśniali nam, co będziemy robić, po co. Na boisku treningi zazwyczaj prowadzili Andrij Bał i Oleg Kuzniecow, którzy byli bliżsi dla nas, piłkarzy. Bał był miłą, dobrą osobą. Z Andrijem Woroninem byli na „ty”. Dużo żartowali, podszczypywali nas. Semyon Jozifowicz Altman traktował nas z nauczycielskim podejściem. Oni z Błochinem mogli zatrzymać zajęcia, kogoś przestawić, jakieś taktyczne momenty skorygować.
Ołeksandr Pietrow