Антон Броварник: «Динамо» я сприймав наче родину»

2025-03-26 21:04 Wywiad «Futbol 24» z Антоном Броварником, bramkarzem kijowskiego «Dynamo» lat 80. XX wieku, który został lekarzem.Антон ... Антон Броварник: «Динамо» я сприймав наче родину»
26.03.2025, 21:04

Wywiad «Futbol 24» z Антоном Броварником, bramkarzem kijowskiego «Dynamo» lat 80. XX wieku, który został lekarzem.

Антон Броварник

— Jem tylko raz dziennie. O pierwszej w nocy. Śniadanie jak kawa i nasiona z jabłek. Jeden uczony ostatnio za to interwałowe głodzenie dostał Nagrodę Nobla. A ja tak żyję już 25 lat. I nie narzekam.

Nie zmusza pan siebie do tego?

— Nie, podoba mi się. Tak jak treningi na specjalnych maszynach, które opatentowałem. Lubię saunę i lodowatą wodę. Gorącej wody nie używam — jak i mydła, szamponu lub jakichkolwiek kremów.

Miał pan pewien przełom w postrzeganiu stylu życia po zakończeniu kariery piłkarza?

— Tak. Uwierzycie, że mam drugą grupę inwalidztwa? Jeśli analizować moje zdjęcia, to zacznę się poruszać dopiero po wymianie dwóch stawów biodrowych i dwóch stawów kolanowych. A jeszcze cztery kręgi i trzy dyski... Miałem osiem operacji, w tym dwa złamania kręgu.

To wszystko kontuzje piłkarskie?

— Pierwsze złamanie — skutek zajęć wschodnimi sztukami walki. Znalazłem się w niebezpieczeństwie na kung-fu. Wygrałem walkę, ale chciałem zrobić to ładnie. Zrobiłem szpagat — nogi poszły, a twarzą uderzyłem w tatami. Miałem prawie 16 lat. Jeśli wziąć pod uwagę, że do bramki stanąłem trzy lata przed tym, sytuacja była trudna. Przespałem kilka miesięcy, ale wróciłem.

A drugie złamanie?

— Już w «Dynamo». Wiecie, tam uważali mnie za leniwca. Jak tylko zabrzmiał gwizdek o zakończeniu treningu, wszystko — jakby krowa mnie językiem zlizała. Ale takie rzeczy pozwalałem sobie tylko w dublach. Gdybym zrobił podobny numer w podstawie, to potem by mnie wyrzucili. Ogólnie mój typowy dzień wyglądał tak — o 7 rano byłem w sali akrobatycznej. Tam w ciągu dwóch miesięcy nauczyłem się robić podwójne salto z «szpagatami», przewroty i inne rzeczy. Także wykonywałem ćwiczenia na reakcję — w ciągu jednej lekcji tysiąc razy przyjmowałem piłkę od ściany. O 11 — pierwsze trening w «Dynamo». Przed drugim wieczornym treningiem wpadałem do instytutu. A swoją drogą, przez naukę na uniwersytecie po raz pierwszy pokłóciłem się z Walerijem Wasylowiczem.

Dlaczego?

— Łobanowski nie pozwolił mi dostać się na uniwersytet i wsadził mnie w «infiz». Zygzakałem się i powiedziałem, że więcej niż trzy lata tam nie będę się uczył. «Dwanaście», — odpowiedział Walerij Wasylowicz. I może miałem szanse wygrać zakład, ale «Dynamo» wysłało mnie do «Zorii», skąd do Kijowa przeprowadzili się Juran, Bidny, Wolotiok, Gusejnow i Pogożyn. «Czemu się cieszysz? To pierwsza liga!» — mówił Łobanowski. «Rok pogram i wrócę do wyższej ligi», — odpowiadałem ja. Ale trener uważał, że w wyższej lidze mogę grać tylko za «Dynamo».

Ależ szans nie mieliście, biorąc pod uwagę silnych konkurentów.

— W «Dynamo» za moich czasów grało dwóch bramkarzy — i obaj z reprezentacji narodowej. Jeden miał 25 lat, drugi — 26. Byłem po prostu niepotrzebny i przez najbliższe pięć lat mogłem zapomnieć o grze w podstawie.

W dublu też pan nie grał często.

— W pierwszym sezonie — tylko trzy mecze i wszystkie wbrew, a nie dzięki. Najpierw w Ałmaty zadebiutowałem, bo samolot z podstawowym składem się spóźnił i nie zdążył przylecieć na mecz dublujących. Zagrałem nieźle, obroniłem rzut karny. Następnego meczu czekałem kilka miesięcy. Witia Griśko doznał kontuzji, ale wyszedł na pole. Do 15 minuty przepuściłem trzy gole i wtedy mnie puścili. Nie przepuściłem. Po raz trzeci wyszedłem w ostatniej rundzie przeciwko moskiewskiemu «Dynamo», kiedy zostaliśmy mistrzami. Wygraliśmy 2:0, znowu zagrałem na «zero».

Ma pan jakieś wyjaśnienie takiej braku zaufania?

— Może dlatego, że natychmiast po treningach szedłem. Dziwne, gdy wygrywamy 5:0 lub 7:1, wszyscy wychodzą na zmianę, a ja siedzę. Czy nie można było dać mi grać przez 10 minut? Kiedyś jechaliśmy z Michaiłem Fomenko w 20. trolejbusie na trening. «Nie lubisz trenować, prawda?» — pytał Michaił Iwanowicz. «Trenuję, żeby grać, a nie odwrotnie», — odpowiedziałem ja. Jeśli w mojej grze nie było pretensji w reprezentacji, przywoziłem z każdego turnieju nagrody indywidualne, więc moja filozofia nie była błędna.

Pan — rodowity kijanin. Dla pana występy za «Dynamo» były nie tylko pragnieniem?

— Oczywiście. To było marzenie i główny cel. Jestem kijaninem czwartej generacji, wszyscy moi przodkowie spoczywają na Bajkowym. Ale problem w tym, że z natury byłem buntownikiem. Nie byłem pionierem ani żółtodziobem — zrywałem to wszystko z siebie. Wstąpiłem tylko do komsomolców. Ale to tylko po tym, jak zobaczyłem, co zrobili z Paszą Jakowenko za odmowę. Jeśli tak zbył najlepsze gracza reprezentacji, to co będzie ze mną? Dziecko raz zapytało mnie, do jakiego wieku rodzice zaprowadzali mnie do szkoły. «Do 2 września», — odpowiedziałem. W pierwszy dzień pokazali drogę, a następnego — wysłali samego.

Ma pan 194 centymetry wzrostu?

— 197. Do 9 klasy nie byłem zbyt wysoki, a potem urósł o 20 centymetrów.

Powiedział pan, że do bramki stanął dopiero w 13 roku życia. Dlaczego tak późno?

— W 7 klasie jeszcze byłem zawodnikiem drużyny i zdawałem egzaminy w internacie sportowym jako napastnik. Nogi u mnie były słabe, choć wiele strzelałem głową. Problem w tym, że moi rodzice nie mogli nosić pieniędzy, więc zostawili mnie z internatu sportowego. Zapisali mnie w taki sposób, że nie tylko odrzucono mnie do piłki nożnej. Nawet w warcaby Czapaiewa nie mogłem grać. Nie brali mnie do żadnej sekcji Kijowa.

Jak to się stało, że za drugim razem znalazł się pan w futbolu?

— W moim domu mieszkał legendarny bramkarz «Dynamo» Anton Idzkowski. Pewnego razu zobaczył mnie smutnego. «Wstawaj do bramki», — doradził Anton Leonardowicz. A ja mówię: «Jakie bramki? Mam 13 lat». Raz strzeliłem gola i wpadłem do bramki. Odwróciłem głowę w prawo — poprzeczka na kilometr. Patrzę w drugą stronę — i tam kilometr. Jak w tych bramkach stać? Ostatecznie Idzkowski zorganizował mi przejście do «Dynamo». Przyszedłem tam jako szósty bramkarz. A co to znaczy szósty bramkarz?

Co?

— Drugi bramkarz tam nosi piłki. A od trzeciego w górę — zamiatanie, wyrzucenie śmieci, pomalowanie czegoś. Porzuciłem szkołę, zabrałem się za intensywne treningi i zacząłem się rozwijać. Właśnie mieli jechać na mistrzostwa ZSRR, które odbyły się w Równem, a nasz podstawowy bramkarz nie pojawił się. Mój pierwszy trener Ołeksandr Czubarow postawił mnie i nie pomylił się. Otrzymałem nagrodę dla najlepszego bramkarza turnieju.

Pan nawet dorósł do poziomu bramkarza reprezentacji ZSRR.

— Tam pierwszy raz zetknąłem się z moskalikami. Trzeba przyłożyć rękę do serca i powiedzieć, że piotrzowcy różnili się od ludzi z Moskwy. Nie byli tacy przerażający. Z nimi walczyłem nieustannie. Dopóki szedłem z moskalikami głową w głowę — wygrywali. Potem postanowiłem z nimi, tak powiem, grać w szachy. I wtedy osiągałem swoje.

Kto z waszej drużyny osiągnął największy sukces?

— O, nasza drużyna była cała gwiazdorska: Kołymanow, Kobielew, Kiriya, Dobrowolski, Charyn. Ostatni pojawił się znikąd — o rok młodszy. Zaczęli go stawiać do składu. Trafiła się okazja, że w reprezentacji był przynajmniej jeden przyzwoity trener — Ołeksandr Piskariow. Szczerze zapytałem go, czemu tak nas nie lubią. Wyjaśnił, że to wszystko stosunek federacji.

Wracając do Harina — potem jednak przebił się do Chelsea. Zgodzi się, solidnie.

— Ale wtedy wybiłem go z podstawy i Harina przeniesiono do reprezentacji, młodszej o rok. Piskariow powiedział, że muszę grać o trzy głowy wyżej i mi się to udało. Praktycznie z każdego turnieju przywoziłem do domu nagrodę dla najlepszego zawodnika. Tak było aż do momentu, gdy do reprezentacji przyszedł nasz wielki kijanin — Anatolij Byszowiec. Od razu wykreślił moje nazwisko.

Ma pan jakieś wyjaśnienie?

— Może dlatego, że byłem wychowankiem Czubarowa, z którym miał złą relację. Kiedyś pojechałem do reprezentacji, ale od razu pokłóciłem się z trenerem. W jednym z meczów poszliśmy na przerwę przy wyniku 0:1. To przy tym, że wyciągnąłem wiele szalonych strzałów. W szatni Byszowiec retorycznie zapytał: «Mamy tam w bramce coś?» Na emocjach rzuciłem rękawicą. «Rozbieraj się! Z futbolu skończysz!» — krzyknął Byszowiec. Nigdy więcej nigdzie nie jeździłem. Jak już mówiłem — w sporcie nie milczałem.

Nie żałował pan swoich impulsywnych czynów?

— W istocie miałem rację. W formie — nie zawsze. Przypomnę przypadek z «Dynamo». W 1985 roku razem z innymi dyna-mowcami brałem udział w zdjęciach filmu «Obwinia się wesele». Kręciliśmy cały dzień, było chłodno, wywiązała się przerwa, więc Wiktor Kołotow zaproponował, żeby się rozgrzać. Graliśmy w dir-dir i, jak na zło, na mnie ktoś z chłopaków nieudolnie wpadł — naderwałem staw barkowy. Wypadłem na dwa miesiące. Tylko zbierałem się do powrotu na pole, jak trenerzy mówią — trzeba jechać na Spartakiadę.

Nie byliście gotowi?

— Pierwszym numerem trenerzy widzieli Andrieja Kowtunę. Po co mi przyspieszać wydarzenia, skoro zagra inny? Nie byłem zachwycony, ale musiałem zacząć przygotowania, pośpieszyłem się, nie wyleczyłem się i pojechałem. Owinąłem bok, padałem, znosiłem ból, ale pracowałem. W końcu zagrał Kowtun, a ja doznałem nawrótu. W odpowiedzi zacząłem bunt. I to tylko jeden taki incydent.

Pan mówi o przedwczesnym przygotowaniu. Wtedy sztaby medyczne nie przywiązywały wystarczającej wagi do kontuzji?

— Często na to przymykało się oczy. W meczu dublu złamałem cztery żebra. Przyszedłem do Walerija Wasylowicza i mówię o tym. Mówiąc, że nawet zdjęcie mam. Ale mi to nie pomogło. W kijowskim «Dynamo» zwalniali z treningu wyłącznie w dwóch przypadkach: przy obecności zaświadczenia o śmierci albo w przypadku otwartego złamania.

Pan nie należał do tej kategorii ludzi, którzy godzili się na to?

— Zaczynałem się zastanawiać — może piłka nożna to nie do końca to, o czym marzyłem. W «Dynamo» bramkarze biegali z wszystkimi, składali test Coopera. Pewnego razu prawie straciłem przytomność. W końcu ukarano mnie. Cóż, w Łobanowskiego na zgrupowaniach dzień wolny wyglądał tak: cztery kilometry crossu na plaży, potem odcinki i skoki na pisku, potem dwugodzinny szybki trening, a o 17-szej sparing. Jeśli przegraliśmy, to jeszcze cross wieczorem. I to tylko umowny dzień wolny.

Od razu zrozumiał pan, gdzie przyjechał?

— Kiedy na zgrupowaniach w Gagrach wsiadłem do autobusu, byłem zdumiony pozytywnym nastrojem drużyny. Nagle Anatolij Puzacz wstaje i mówi: «Młodzi chłopcy, ogłoszenie dla was. Kiedy upadniecie, zbliżajcie się do drogi. Trening jest krótki, zbierzemy was». Pomyślałem sobie — oho, okazuje się, że tu trenerzy są żartownisiami. Dopiero potem okazało się, że nikt nie żartował.

Z jakimi myślami pan przewrócił kartkę występów w «Dynamo»?

— «Dynamo» postrzegałem jak rodzinę. Nie mam żadnej urazy. Mam swoje widzenie, ale rozumiem, że wyłącznie trener ponosi odpowiedzialność za wynik. Walerij Wasylowicz był genialnym człowiekiem. Teraz chcą go skopiować. Ale to niemożliwe. U niego muchy zgodnie z planem latały, karaluchy zgodnie z planem chodziły. Człowiek planował wszystko co do sekundy. Tym bardziej, mam z czym porównać — w innych drużynach coś takiego widziałem!

Skończył pan bardzo wcześnie.

— W 28 lat. Zakończyłem w «Kubaniu». Na swoją głowę podpisałem straszliwy kontrakt, który skrępował mi ręce. Jeszcze z trenerem nie miałem szczęścia — Leonid Nazarenko robił wszystko chaotycznie i bezsensownie. Wróciłem do Ukrainy, trenowałem w «CSKA-Borisfenie», chociaż żaden klub przez ten kontrakt nie mógł mnie zgłosić. Razem z znanym lekarzem Jarosławem Lińkiem zacząłem pracować klinice, zająłem się medycyną, rozpocząłem naukę. Tak rozpocząłem swoją karierę medyczną.

O futbolu wspomina pan przede wszystkim pozytywnie?

— Jeden trener spotkał mnie i powiedział, że popełniłem przestępstwo, ponieważ nie osiągnąłem tego, co miałem, biorąc pod uwagę swój talent. «Nie dałem się złamać», — odpowiedziałem. Uważam to za swoje osiągnięcie. A jeszcze w futbolu odczuwałem satysfakcję. To był relaks. Wychodziłem na mecz i nie chciałem, żeby się kończył. Wiecie, że bramkarz traci podczas gry dwa kilogramy — nawet jeśli nie ma uderzeń w bramkę. W przeciwnym razie — cztery-pięć. Takie silne obciążenie psychiczno-emocjonalne. A ja cieszyłem się. Z czasem na futbol zacząłem patrzeć przez pryzmat cyfr.

W czym specyfika takich cyfr?

— Cyfry świadczą, że przy prawidłowej biomechanice bramkarz nie ma prawa przepuszczać goli z poza pola karnego. Spójrzcie na Georgija Buszczana, który wcześniej męczył się z achillesem. Wszystko przez to, że miał przeciążenie. Wszystko przez niewłaściwy krok. Wystawiliśmy mu achilles i biomechanikę ruchów. Po tygodniu wszystko minęło.

Kto z piłkarzy zwracał się do pana z podobnymi problemami?

— Saszko Zubkow, kiedy grał w Mariupolu. Długo męczył się z golemi. Wystawiliśmy mu biomechani-ki ruchu i problem zniknął. Podobna historia z Nazaryjem Murawskim z LNZ. Z Witalijem Rewą pracowaliśmy i z wieloma innymi: Walentynem Waszczukiem, Tarasem Lucenko, Ołeksandrem Szowkowskim. Szkoda, że kluby się tym nie interesują i to zjawisko nie jest masowe.

Jeśli krótko — jak wystawić biomechanikę stopy?

— Stworzyłem korektor, który zewnętrznie przypomina wkładkę. Ale jeśli wkładkę nie złożysz, to korektor można zgnieść. Nie ma funkcji stabilizacji stopy, nie działa zamiast niej, tylko ją zachęca. Korektor wkłada się do obuwia. Na przykład, jeśli chcesz upaść na zewnętrzną stronę pięty — nie pozwala, odpycha od strefy patologii, pokazuje kierunek. To prosta, ale skuteczna rzecz.

Wiedzę i praktyczne doświadczenie zdobył pan po zakończeniu kariery. Ale już wtedy było zrozumiałe, że w sporcie nie zamierza pan pozostawać?

— Zapraszano mnie do wyższych lig w Polsce i Izraelu, do drugiej ligi włoskiej. Żeby to zrobić, musiałem zmienić obywatelstwo. Nie mam innej ojczyzny oprócz Ukrainy. Chcę żyć tam, gdzie się urodziłem. I wszystkim radzę nie szukać innego losu. Kończyć ze sportem było ciężko. Przybrałem na wadze, wszystkie kontuzje zaczęły wyleźć. Takie (zgina palec w inny kierunek) nikt nawet nie uznał za kontuzję. Nie otwarte złamanie, prawda?

Teraz zajmuje się pan działalnością ortopedyczną?

— Tak, skoncentrowałem się na biomechanice stopy. To ta część ciała, która jest niedoceniana na całym świecie. W ludzkim ciele jest staw-bliźniak stopy — to okolica nadgarstka, która także składa się z dwóch dużych kości i 27 małych. Pewnie słyszeliście, że stopę często wkładają do ortopedycznych wkładek w odpowiedniej pozycji. Spróbujcie włożyć bliźniaka dłoni w odpowiednią pozycję. Dziwne, prawda? Po co stopie tak wiele kości?

Oczywiście, że nie widzi pan sensu w ortopedycznych wkładkach.

— Biomechanika stopy ma 5000 płaszczyzn, kropeczek lub pozycji. Która z tych pozycji jest poprawna? Po prostu nie istnieje. Wtedy natura stworzyłaby jedną kość — płetwę. Po co pozostałe 4999 punktów? Nie pochwalę pojęcia «płaskostopie». Jeśli podłożymy coś pod stopę, to zabieramy jej możliwość swobodnego poruszania się. Wyobraźcie sobie, że goni was 20 policjantów. Na adrenalinie łatwo przeskoczycie 2-metrowe ogrodzenie. Ale jeśli stopa jest zablokowana, to nie zrobicie nic. Staje się wadliwa.

Co z dziecięcym obuwiem ortopedycznym?

— Dziecko czołgało się na kolankach, w końcu uniosło się na stopy. Każde dziecko rodzi się z rozplaskoną stopą. Musi trenować łydkę, a my nie dajemy. Teraz każde obuwie ortopedyczne stabilizuje stopę. U dziecka, które właśnie wstało na nogi, z natury występują problemy z mięśniami. Takie obuwie tylko ją zabija. Kiedy dziecko zaczyna się czołgać, czy nie postawimy jej wkładek na dłoniach?

Swoje wiedzę pan stosuje na własnym ciele?

— Inaczej bym nie poruszał się z moimi zużytymi stawami. Rozluźniłem ciało i przeniosłem całe obciążenie na stopę. Tam mam wystarczająco kości, mięśni i ścięgien, aby rozluźnić ciało i uzyskać wsparcie. Spójrzcie на zwierzęta, które mają odblokowane całe ciało i obciążoną tylko tę część ciała, która odpowiada za poruszanie się. Nawet ogromne hipopotamy i słonie.

Wracając do futbolu, w 1987 roku z "Dynamo" przeszedł pan do "Zorii". Niech to była pierwsza liga, ale uzyskał pan ustabilizowaną praktykę.

— Długo zapraszano mnie do "Dnipra" i moskiewskiego "Dynamo". Przejście z Kijowa było niemożliwe, ponieważ w klubie kierowano się zasadą, że «Niech nie gra za nas, ale i przeciw nam nie zagra». Zoria zajmowała dolną część tabeli, ale miałem niezłą statystykę. Zagrałem 20 meczów i 8 z nich na «zero». Jak na 19-letniego bramkarza to dobry wskaźnik. Ale nie czułem zaufania ze strony trenera «Zorii» Wadima Dobizha.

Sądząc z protokołów, trener często zmieniał bramkarzy.

— Przytoczę przykład z ostatniej tury sezonu, gdy pojechaliśmy do Kemerowa. Tamtejszy Kuzbass pod koniec mistrzostw wszystkich pokonywał z różnicą 3-5 goli. Wszystko przez trawnik. Zalewali pole wodą i zamieniali je w lodowisko. Przy tym, sami wybierali odpowiednie obuwie, a inni wpadali w zasadzkę. Przed «Kuzbassem» Oleg Susiłow miał problemy z wyrostkiem, a weteran Ołeksandr Tkaczenko odmówił gry: «Ty nie wypuszczasz dziadka na takie pole?» Musiałem grać z kontuzją ręki. Wyszedłem 1:5.

Pan też wpadł w zasadzkę?

— To był jedyny mecz z ustalonym wynikiem, w którym brałem udział. Zachowaliśmy umówiony przyzwoity wynik 1:3, aż na koniec gry wyszedł weteran Witalij Razdajeł. 41-letni napastnik strzelił dwa gole z frazą «To moje pierwsze gole w sezonie». Choć 1:5 to jeszcze normalne. W takich warunkach moglibyśmy dziesięć przepuścić.

Więcej zaufania pan otrzymał w «Sudnobudiwniku», u Hennadija Lysenczuka.

— Miałem jechać do Michaiła Fomenko w «Gurii» z Lanchchuty. Ale w tym nie było sensu, bo mnie zdyskwalifikowano na żądanie «Dynamo», które nie wybaczyło mi przejścia do «Zorii». Próbowałem obejść ten zakaz przez uzbecką federację piłkarską, jeździłem do Namangan, gdzie obiecano mi zdjęcie dyskwalifikacji, i zapisałem się do «Pachtakoru». Potem wyjechałem do «Tawrii», ale tam też nie mogli mnie zgłosić. Tylko dzięki drugoligowemu «Sudnobudiwnikowi» wróciłem do futbolu. Na pierwszy rzut oka, druga liga, słaby poziom. Ale jaka tam była drużyna: Morozow, Maszinin, Gorjacze...'

Po «Sudnobudiwniku» pan nigdy nie wrócił na wyższy poziom.

— Jeszcze jeździłem do zaporoskiego «Metallurga», ale Hennadij Żydyk też nie mógł mnie zgłosić. Dalej była podróż do Polski, potem wspomniana «Kuban» i zakończenie kariery. Do Krasnodaru przyjeżdżali przedstawiciele moskiewskiego «Torpedo», którzy chcieli stworzyć konkurencję ukraińskiemu bramkarzowi Waleremu Worobiowowi, ale «Kuban» mnie nie wypuściła.

Pan krzyżował się z wieloma znanymi piłkarzami i trenerami. Z kim teraz utrzymuje pan relacje?

— Tylko z tymi, którzy przychodzą do mnie jako pacjenci. Wiecie, nie można być trochę w ciąży lub trochę umrzeć. Teraz jestem w innym życiu i tam nie ma miejsca na wizyty w piłce nożnej. Ale wciąż kocham piłkę nożną w pierwszej kolejności przy ekranie telewizora. Przeanalizowałem swoją wokółfutbolową drogę i postanowiłem nie marnować czasu. Dopóki nie jest za późno, chciałem zmienić swoje życie. Zacząć od nowa w innej dziedzinie. Moi rodzice nauczyli mnie, że trzeba żyć dzisiejszym momentem. Nie ma jutra i nie ma wczoraj. A nawet nie ma dzisiaj. Jest tutaj i teraz. Piłce nożnej nie zdradziłem i zawsze ją będę kochał.

Lubomir Kuzmiak

RSS
Aktualności
Loading...
Artem Dowbiк: «Główne — trzy punkty»
Dynamo.kiev.ua
30.03.2025, 13:15
Пополнение счета
1
Сумма к оплате (грн):
=
(шурики)
2
Закрыть
Używamy plików cookie, aby zapewnić Ci więcej opcji podczas korzystania ze strony Ok