Były skrzydłowy reprezentacji Ukrainy Jewhen Konoplianka przypomniał sobie okres swojej kariery, kiedy nie był powoływany do pierwszej drużyny narodowej.
— Kiedy Rusłan Rotan was powołał, to była niespodzianka?
— Pierwszym, co było nieoczekiwanym zaskoczeniem — to, że Rotan przejmie reprezentację. Po tym jeszcze zobaczyłem się w listach — to było podwójnie nieoczekiwane i przyjemne. Wiele o tym pisano. Ale inna sprawa, gdyby powołano gracza, który przyjechałby z plus 4 kilogramami i z ajkosem w zębach. Ja przyjechałem z tymi samymi ambicjami, co wcześniej. Ile siebie pamiętam, zawsze byłem gotów gryźć ziemię za reprezentację.
Rozmawiałem i z Rotanem, i z Krawczenką po meczu. Powiedzieli, że żałowali, że zagrałem tylko dwie minuty. Mówili, że planowali wypuścić mnie od pierwszych minut, ale tak to się wszystko potoczyło. Dlatego, że byłem w niezłej formie. Czułem się dobrze. Tam było wszystko uczciwie, a nie przez to, że graliśmy razem. Gdybym był w złej formie, to sam bym powiedział, że już jestem wieprzem i w Polsce dokańczam, nie mogę biegać, nie chcę się ośmieszać. Byłem głodniejszy niż wcześniej. Bo wiem, że długo mnie nie powoływali. Najpierw były kontuzje, a potem Petrakow. Kogo on tam trenował, Azerbejdżan, Kazachstan?
— Armenię.
— Armenię? Oto jak trenował naszych. Nie fartałem z kontuzjami. Dlatego mówię teraz zawodnikom, że trzeba się bardzo dobrze rehabilitować. Gdybym wszystko robił, byłoby mniej kontuzji. A tak myślałem: «Pojadę do domu, wszystko będzie dobrze, moje ciało samo się zregeneruje». Ale tak to nie działa. Dlatego teraz powiemy chłopakom o tym momencie. Jeśli masz kontuzje, od razu nikomu nie jesteś potrzebny. Bo życie piłkarskie zmienia się bardzo szybko. Dziś grasz, jutro kontuzja, przychodzi konkurent, pokazuje się — i już jesteś w drugiej drużynie.
Darina Kałinchuk