Były główny trener kijowskiego „Dynamo” oraz reprezentacji Ukrainy Leonid Buryak podzielił się swoimi wrażeniami po wczorajszym meczu Ligi Narodów Gruzja — Ukraina (1:1).
— Podobała mi się pierwsza połowa tego meczu, — zaznaczył Buryak, − Reprezentacja Gruzji po raz kolejny udowodniła, że to dobra drużyna, zorganizowana, z wysokiej jakości kontrolą piłki. Ukraina z kolei wykazała wysoką determinację w obronie, nie ma co do tego wątpliwości, wszystko było na odpowiednim poziomie.
Szczególnie chcę wyróżnić grę Zabarnego — to nasz diament. A pierwsza połowa była dla nas tak dobra właśnie dzięki Zabarniemu. Jedną z najlepszych gier rozegrał Mudryk, który trzymał rywali w napięciu przez cały pojedynek. Misję defensywną musieli wykonać w pełnym wymiarze wszyscy, w tym również Szaparenko z Brżuśko.
— Czy nie było czasu myśleć o ataku reprezentacji Ukrainy?
— To było trudne. W przygotowaniach do meczu z Dovbikiem, jak wiadomo, wystąpiły znaczne luki. Długo leczył się i mało trenował przed tą grą. Tym bardziej, że mówię o tym już nie pierwszy raz, Artem to napastnik, od którego wszystko zależy, potrzebuje dobrych dośrodkowań z flanki.
Czym jest brak praktyki meczowej, wiem z własnego doświadczenia. 10 dni bez futbolu — to bardzo odczuwalne. Dovbik wyglądał, jak zwykle, próbował „złapać” piłkę, i naturalnie był pod znaczną presją. Biorąc pod uwagę jego stan, było naprawdę trudno. Przypomnijcie sobie, jak nawet Andrij Szewczenko, kiedy wypadał z gry na 10 dni, potem nie przypominał siebie...
— Czy nasza drużyna zasłużyła na swojego gola?
— Z pewnością. Swoją rolę odegrała szybkość Mudryka. Po niebezpiecznym dośrodkowaniu Mychajło gruziński obrońca nie widział, gdzie odbija piłkę, która wpadła do bramki Mamaradżwili. Kontry reprezentacji Ukrainy były niebezpieczne przez cały pojedynek.
— Jak bardzo stan boiska po dość silnym deszczu wpłynął na grę obu drużyn?
— Murawa była w normalnym stanie. Dzwonili do mnie znajomi z Gruzji, Rewaz Czielebadze, którzy informowali, że mecz był pod znakiem zapytania, ale ostatecznie zgodzili się na jego przeprowadzenie. Ale nawet jeśli były pewne utrudnienia, reprezentacje Gruzji i Ukrainy popełniły bardzo mało błędów, dzięki czemu pojedynek był widowiskowy, a z tej gry wszyscy czerpali radość.
— Jakie wrażenie na Panu zrobiła gra Kwaracchelii?
— Za niego oferują poważne pieniądze, i nie zdziwię się, jeśli przejdzie do większej drużyny. To gruzińska szkoła futbolu. Kwaracchelia to wielki mistrz, bardzo techniczny piłkarz. Potrafi rozstrzygnąć los każdej sytuacji, jest niezależny od partnerów z drużyny — sam tworzy, sam kończy. Ważne jest też, że i Kwaracchelię, i innych graczy reprezentacji Gruzji nauczył wykonywać czarną robotę, bez strachu grać w meczach wyjazdowych. Pamiętam, że wcześniej Gruzinów nazywano „domowymi” — na swoim boisku mogli roznieść każdego, a poza domem przegrywali dość często, niespodziewanie, i niejednokrotnie z pogromczym wynikiem.
— Jak bardzo na czas i skuteczność były zmiany w reprezentacji Ukrainy?
— Powiem tylko, że żytomierski duet, który pojawił się na boisku w drugiej połowie, mógł rozstrzygnąć los pojedynku z Gruzją... Nadzieja była. Ale wynik końcowy, chociaż nie przegraliśmy, nie jest zbyt pocieszający, bo teraz wszystko zależy nie tylko od nas.
Myślę, że nie ma co oczekiwać, że będziemy wygrywać, czy musimy wygrywać, ze wszystkimi pod rząd... Trzeba iść na dystans krok po kroku — od meczu do meczu. Na ten moment ważne jest zrozumienie, jaka będzie sytuacja w tabeli po 5. kolejce. A później — zobaczymy.
Oleg Leonczuk