Były bramkarz „Dynamo” Sviatoslav Syrota opowiedział, co myśli o objętym sankcjami w Ukrainie byłym piłkarzu Dynamo Kachie Kaladze.
— Grał Pan w towarzyskim meczu weteranów Ukrainy i Gruzji w 2018 roku, w którym brał udział również Kaladze. Proszę opowiedzieć, jak wtedy przyjęto Was w Sakartwelo i jaki był Kacha?
— Przyjęto nas w Gruzji dobrze. Po meczu wożono nas po historycznych miejscach, pokazywano znane zabytki. Co do Kaladze, to osobiście go nie znam i nie rozmawiałem z nim. Ale z Giorgim Demetradze się znamy. Żora zawsze stał po stronie Ukrainy. Jest otwarty, szczery i bardzo prostym chłopakiem. Tak, miał swoje błędy w życiu, ale jest dobrą i miłą osobą. Demetradze wspiera nasz kraj, inaczej nie mogło być, bo spędził wiele czasu w Ukrainie.
— Ale Kaladze też grał w Ukrainie.
— Szczerze, nie chcę nawet go omawiać. Po co mówić o takich kolaborantach i pi…ach? Poszedł za Rosją. Koniec! Trzeba mniej zwracać uwagę na takich, jak Tymoszczenko i Kaladze. Odeszli z naszego życia na zawsze. Niestety, to była duża pomyłka, że u nas byli.
— Jak Pan myśli, dlaczego Kaladze wybrał drogę bycia prorosyjskim politykiem?
— Pewnie w grę wchodzą duże pieniądze. Gdyby nie był tam na górze i nie zasypywali go pieniędzmi i debilnymi perspektywami, to myślę, że byłby też normalny. Bardzo wielu ludzi nie przechodzi prób ognia, wody i miedzianych rur. Kaladze to jeden z nich. Postawił osobiste interesy ponad interesy kraju i narodu.
Uczynił to świadomie, ale tu chodzi o motywy. Albo ma finansową motywację, albo jest po prostu głupim człowiekiem i nie rozumie konsekwencji. Te jego wypowiedzi, że „w Gruzji nie będzie ukrainizacji”, gdzie ma na myśli, że to doprowadziło do wojny z Rosją — to bajki dla biednych. Oni mieli już wojnę z Rosją. Gruzja już dostrzegła, że potrzebuje wsparcia wszystkich krajów, a nie być niewolnikami u Rosjan. Ale, jak widzimy, Kaladze nie myśli o swoim narodzie.
Kiedy Rosjanie wejdą do Gruzji, to biedni ludzie znów staną się prowincją tej nieudolnej krainy i będą sprzedawać arbuzy na rynkach Petersburga.
— Z Kaladze wszystko jasne, a jaka Panu się wydaje główna masa ludności Gruzji — prorosyjska czy proeuropejska?
— Spędziłem w Gruzji dwa miesiące, kiedy ledwo nie zostałem wiceprezydentem „Zugdidi”. Gruzini są różni, jak i Ukraińcy. Są szczerzy, otwarci i gościnni, a inni są na swoim torze. Lubię Gruzinów.
Jeśli chodzi o ich poglądy polityczne, ci, którzy są u władzy — są prorosyjscy, a zwykli ludzie są proeuropejscy i wspierają Ukrainę. Władze myślą tylko o tym, jak napełnić swoje kieszenie.
Pamiętam, że Gruzini byli bardzo przeciwni Saakaszwilemu, gdy go już nie było. Obwiniali go o represje. A ja myślę, że Saakaszwili jeszcze nie zabił tego kryminalnego i prorosyjskiego kontyngentu. Coś zrobił źle, jeśli „Gruzińskie Marzenie” (prorosyjska partia Gruzji — przyp.) udało się dojść do władzy.
U nas też był Juszczenko, niby proeuropejski, dobry, ale wpuścił „regionalistów”. Więc też coś robił źle.
— W Gruzji masowe protesty spowodowane ogłoszeniem władz o zakończeniu procesu eurointegracji do 2028 roku, ale są one brutalnie tłumione przez siły bezpieczeństwa. Jak Pan myśli, czym to wszystko się skończy?
— Trudne pytanie. Jeśli obiektywnie, to obecna opozycja powinna wygrać, ponieważ naród Gruzji wspiera europejski wybór. W Rosji bardzo łatwo stłumić opozycyjne nastroje, ponieważ kraj jest duży. Ktoś coś źle powiedział — zabierają go i wysyłają za Ural. A Gruzja to mały kraj. Jeśli ludzie będą znikać bez wieści, to tego się nie ukryje i, biorąc pod uwagę gorącą krew Gruzinów, takie metody mogą zadziałać na inną stronę i jeszcze bardziej rozdmuchać protesty. Modlę się za narod braterskiej Gruzji, niech mają wszystko dobrze.
Andrij Piskun