Ołeksandr Chackiewicz: „Supryha to bajka z smutnym zakończeniem”

2025-02-13 12:32 Były główny trener oraz pomocnik „Dynamu” Ołeksandr Chackiewicz wyjaśnił, za co mu w tym etapie jest ... Ołeksandr Chackiewicz: „Supryha to bajka z smutnym zakończeniem”
13.02.2025, 12:32

Były główny trener oraz pomocnik „Dynamu” Ołeksandr Chackiewicz wyjaśnił, za co mu w tym etapie jest wstyd, a za co nie bardzo, opowiedział o Władysławie Suprydze, Witaliju Mykołence i współpracy z Jewhenem Krasnikowem.

Ołeksandr Chackiewicz

— Ołeksandrze Mykołajowiczu, gdy Włodzimierz Władowański odszedł, „Dynamo” w końcówce sezonu straciło dużą przewagę punktową nad „Szachtarem” i po raz pierwszy od dziesięciu lat nie zdobyło tytułu mistrza…

— Walerij Wasiljewicz odszedł za wcześnie (w 63 latach — red.), mógł przynieść jeszcze wiele korzyści. Było to oczywiście szokiem. Z którego wtedy się nie otrząsnęliśmy. Podwójny szok, gdy umierają ludzie takiego formatu, którzy dla klubu zrobili tyle dobrego. Dlatego, oczywiście, coś pękło nie tylko w drużynie, ale i w strukturze klubu ogółem. „Dynamo” znalazło się jak na rozdrożu, nikt nie rozumiał, jaki kierunek ruchu wybrać. Bracia Surkis mieli ustalić — pozostawić swojego trenera, który będzie pracować według zasad Władowańskiego, czy zaprosić obcokrajowca. W rezultacie spróbowano obydwu kierunków.

— Czy nie wydaje się Panu, że problem polega na tym, iż zaufania, jakie czuł Władowański, nie miał od braci Surkis żaden ukraiński trener?

— Zaufanie było, bo Władowański dawał wyniki. A za wynikiem kryje się również aspekt finansowy. Powiedzmy, po sprzedaży Szeweńki poprawiła się infrastruktura zarówno dla przygotowania pierwszej drużyny, jak i dla akademii dziecięcej. System w rzeczy samej przez pewien czas jeszcze działał i za Mychajlyczenka w latach 2003−2004 drużyna całkiem nieźle grała w Lidze Mistrzów. Jednak poziom piłkarzy, którzy grali w podstawowym składzie „Dynamu”, stopniowo malał. I to przełożyło się na wyniki.

Potem zaczęły się poszukiwania. Niekoniecznie stosowne. W Ukrainie zawsze był swój styl gry. Ale po 2012 roku, gdy Hiszpania wygrała Euro w Kijowie, z jakiegoś powodu zaczęliśmy ślepo naśladować hiszpański styl futbolu. Minęło 13 lat i wciąż próbujemy kopiować. Czas zrozumieć, że nie będziemy grać jak Hiszpanie. Należy dbać o tożsamość nie tylko kraju, ale i swojego futbolu. Który w Ukrainie zawsze miał rozpoznawalną twarz.

W czasach ZSRR zawsze istniały style gruziński, białoruski, spartakowski, ale właśnie futbol, który wyznawało kijowskie „Dynamo”, stale uważano za nowoczesny. Tak, trzeba się uczyć i coś dodawać, ale podstawę pozostawmy swoją. Włosi trzymają się swojego stylu, nie zwracając uwagi na ogólne tendencje. Nigdy nie będą grali „tiqui-taca”, a zawsze będą opierać się najpierw na dyscyplinie w obronie, gdzieś na grze jeden na jeden. My po 2012 roku, gdy ukraiński futbol przeżył czasy największego rozkwitu finansowego, zaczęliśmy coś wymyślać i odrzuciliśmy korzenie.

— Zastał Pan ten okres, przewodnicząc rezerwie „Dynamu”. Czy wcześniej wspomniane tendencje miały wpływ na Pani pracę?

— Pracując najpierw z rezerwami, a potem z „Dynamo-2”, spotkałem trzech trenerów na czele głównej drużyny — Jurija Sajomina, Olega Blochina i trochę Serhija Rebrowa. Sajomin i Blochin w ogóle nie wtrącali się w pracę rezerw i „Dynamo-2”. Mieli swoje zadania. Na ten czas w pierwszej drużynie było wielu silnych legionistów, młodzi zawodnicy z rezerw mogli liczyć jedynie na to, by czasami poćwiczyć z podstawą. Sajomin co tydzień delegował mi piłkarzy, którzy nie mieli praktyki meczowej i w związku z tym, oglądając ich w rezerwach czy „Dynamo-2”, mogłem zauważyć kogoś z młodych.

Młodzież była dobra — Żora Buszczan, Witalij Bujałyjski. Wyróżniali się wtedy, ale poziom naszej ligi był taki, że trudniej im było podnieść się ponad pierwszą ligę. Teraz w podstawowym składzie „Dynamu” jest dużo młodzieży. Jestem pewien, że w mistrzostwach w latach 2012−2014 80% tych chłopaków grałoby w pierwszej lidze. Przy tym, gdy „Dynamo-2” trenowałem ja, od nas nie wymagano w ogóle wyniku. Występy tej drużyny dawały młodym piłkarzom możliwość przejścia procesu adaptacji do dorosłego futbolu po juniorskim.

— Systemą „Dynamu” opuścił Pan w 2014 roku, obejmując reprezentację Białorusi. Jak ona grała niestabilnie — zdobywała punkty przeciwko Francji, ale traciła z Luksemburgiem…

— Pod warunkiem, że przeciwko Luksemburgowi rozegraliśmy jeden z najlepszych meczów pod moim kierownictwem z punktu widzenia jakości. Uderzyliśmy w bramkę przeciwnika 28 razy, a Luksemburg — dwa razy i, zdobywszy raz po rykoszecie, zremisowaliśmy. Takie mecze czasami się zdarzają. Z Francuzami zagraliśmy na równi — nie tylko się broniliśmy, ale i przeprowadzaliśmy ostre kontry. Nieźle wypadliśmy też w spotkaniach przeciwko Hiszpanom.

W ogóle, zgodziłem się objąć reprezentację Białorusi w dużej mierze dlatego, że znałem to pokolenie piłkarzy jeszcze z czasów, gdy kończyłem karierę zawodnika i zaczynałem swoją drogę trenerską w mińskim „Dynamie”. Większość zawodników z reprezentacji w latach 2014−2016 zaczynała wtedy występy w dorosłym futbolu. Rozumiałem, że jeśli miałbym pracować z reprezentacją Białorusi, to tylko wtedy z tym pokoleniem. Bo dalej czeka nas przepaść pod względem zawodników. Zaznaczę, że zgadzałem się współpracować wtedy pod warunkiem, że nikt nie będzie się wtrącał w moją pracę. Oczywiście, że Białoruś to kraj specyficzny, szczególnie w sporcie, który jest całkowicie kontrolowany przez państwo.

— W przeciwieństwie do Ukrainy, gdzie władze tradycyjnie podchodzą do futbolu z wielkim szacunkiem, reżim Łukaszenki nie szanuje zbytnio piłkarzy…

— W ich mniemaniu piłkarze to darmozjady. Ale w moją pracę, na szczęście, nikt nie ingerował. Z czasem, prawdę mówiąc, zaczęli doradzać, że trzeba odmłodzić drużynę. „Sam widzę, co należy robić” — powiedziałem. Ale gdy z Federacji zaczął się nacisk, zrozumiałem, że długo nie będziemy razem pracować. W Białorusi, jak i w Ukrainie, jest dział skautingu. Otóż, biorąc pod uwagę jakich piłkarzy mi proponowano… Ja b tych skautów…

— W worek i z mostu?

— Witia Leonenko tak o piłkarzach mówi. Mogę jednak powiedzieć, że skauci, którzy coś mi wtedy doradzali, a którzy pracują teraz, nie różnią się zbytnio od siebie.

— O tym, że objąć kijowskie „Dynamo” jest Pańską marzeniem, mówił Pan jeszcze wtedy, gdy był Pan grającym trenerem „Dynamu” mińskiego. Marzenie w końcu się spełniło. Jednak wątpię, czy w taki sposób wyobrażał Pan sobie rozwój i kontynuację…

— Zacznijmy od tego, że jestem chyba jedynym trenerem „Dynamu”, który przeszedł wszystkie szczeble — prowadziłem drużynę U-19, „Dynamo-2” oraz podstawę. Tak, zgadzam się, dla kijowian drugie miejsce to nie wynik. Ale spójrzmy na tabelę. W 2017 roku drużyna pod kierownictwem Rebrowa przegrała z „Szachtarem” 13 punktów. My przez rok — dwa. Nie zagrawszy meczu przeciwko „Mariupolowi”.

Nie zostaliśmy mistrzami na boisku. Powody, dla których tak się stało, dlaczego gra w Mariupolu się nie odbyła, są mi znane, ale teraz nie zamierzam o nich mówić. To nie w mojej kompetencji. Poza tym należy wziąć pod uwagę, że w sezonie, który poprzedzał nasz przyjazd, mistrzostwa rozgrywano według innej formuły. Drużyny grały w dwóch rundach — dwa razy z „Szachtarem”, dwa razy z „Mariupolem”.

Mistrzostwa 2017/18 odbywały się w cztery rundy. Odpowiednio graliśmy z „Szachtarem” i „Mariupolem” po cztery razy. I może właśnie dlatego znaleźliśmy się w przegranej sytuacji. Ale nawet w tym przypadku zabrakło nam tylko tego, nie rozegranego meczu z „Mariupolem”.

Pamiętajcie też, ilu piłkarzy straciliśmy w okresie 2017−2018: Maksym Kowal, Jewhen Chaczeryda, Mykoła Morozjuk, Andrij Jarmolenko, Domahoj Wida, Serhij Rybałka, Djemersi Mbokani, Derlis González, Artem Krawiec, zdrajca Moraes, wcześniej drużynę opuścił Witorinu Antunes.

To są podstawowi zawodnicy. A kto się pojawił? Tomasz Kędziora, Beniamin Werbicz, Mykyta Burda, Witalij Mykołenko, Mykoła Szaparenko, na stałe zaczęli grać Witia Cyhankow, Wołodymyr Szepeliw i Tamash Kadar. Z podstawowego składu zostali nam tylko Serhij Sydorczuk, Denys Harmasz, w końcówce u Rebrowa zaczęli grać Witalij Bujałyjski i Cyhankow. Wszystko.

Przebudowaliśmy się, ale wciąż pozostaliśmy konkurencyjni. Od razu powiedziałem, że ta drużyna nie jest do Ligi Mistrzów. To nie podobało się wielu, ale tak było. Zrozumcie, że Liga Mistrzów to tylko pieniądze dla klubu. Naszym poziomem stała się Liga Europy. I tam czuliśmy się dobrze, dwa lata z rzędu wygrywaliśmy grupowy turniej przed czasem, na dwa tury przed końcem. Następnie przechodziliśmy 1/16 — najpierw AEK, potem „Olimpiakos”. A w 1/8 mieliśmy już zespoły z topowych lig. W tym na przykład z „Lazio” walczyliśmy: 2:2 na wyjeździe i 0:2 w Kijowie, dwa razy straciliśmy po stałych fragmentach.

A z „Chelsea” wszystko, myślę, jasne. Duża różnica, ogromna różnica. Zgadzam się, przegraliśmy 0:8, ale potem „Chelsea” wygrała Ligę Europy. Zarzucano nam, że zerwał nas Olivier Giroud. A on jeszcze przez pięć lat występował za reprezentację Francji, grał w finale Mistrzostw Świata. Po prostu długo nie strzelał, a my polepszyliśmy mu warunki kontraktowe w „Chelsea”. Trzeba pomagać ludziom. Jak mówi Ołeksandr Hryhorowicz Łukaszenka, ciężko im w Europie. Oto całą drużyną postanowiliśmy wesprzeć Giroud, daliśmy mu się przebić po roku bez goli.

— Wszystko, co Pan powie, ma podstawę. Ale może warto wrócić do początku, gdy „Dynamo” przegrało w kwalifikacjach Ligi Mistrzów „Jang Boyzom”, pokonując Szwajcarów 3:1 u siebie. Wygląda na to, że gdyby nie ta porażka, sytuacja w „Dynamie” i Pana los na tym stanowisku mogłyby ułożyć się inaczej. Po tym, jak drużyna nie dostała się do grupowego turnieju Ligi Mistrzów, odeszli Jarmolenko i Wida, a „Dynamo” naprawdę już nie było tak konkurencyjne…

— To jak w przypadku „Bawarii” w 1999 roku. Starcie z „Jang Boyzami” mieliśmy zamykać w Kijowie. Powinniśmy wtedy zdobyć pięć-sześć goli i nie stracić. Zamiast tego wygraliśmy 3:1, a w Bernie dwa razy popełniliśmy błędy — sprowadziliśmy rzut karny i strzeliliśmy do własnej bramki. Maks Kowal trochę „pomógł”. Ale to jest futbol.

Z tą drużyną, która miała doświadczenie występów w Lidze Mistrzów, oczywiście bylibyśmy znacznie silniejsi. Ale mimo to, nie jestem wstydliwy za swoją pracę w „Dynamie”. Dwa razy przegraliśmy z „Szachtarem”, który był obiektywnie silniejszy od nas pod względem doboru graczy. W euro pucharach również nie oblewaliśmy. Szczerze wam powiem: po zakończeniu sezonu 2018/19 nie chodziłem i nie prosiłem się o pracę. Ihor Mychajłowicz sam do mnie zadzwonił i powiedział: „Chcemy kontynuować współpracę”. Prezydent wyraził zrozumienie, że buduje się nowa drużyna i potrzebny jest czas, aby zaczęła grać.

— Wtedy wiele mówiło się o waszych relacjach z ówczesnym wiceprezydentem „Dynamu” Jewhenem Krasnikowem, o tym, że narzucał Pan filarów, którzy Pana nie satysfakcjonowali. Co tak naprawdę się działo?

— Miałem z Jewhenem świetne relacje wtedy i pozostają do dziś. Na moją pracę w ogóle nie wpływał. Tak, wyrażałem Żenie pretensje co do jakości piłkarzy, których wtedy przywiózł — Sydkleya i Buenę. Szczerze powiedziałem Krasnikowowi: „To nie są zawodnicy poziomu kijowskiego „Dynamu”. Może dla „Metalista” byliby i niezli. Ale nie dla nas. Buena grał na pozycji Cyhankowa. Jak miałem dokonać wyboru? Odpowiedź, myślę, oczywista. A z lewej obrony mieliśmy Josipa Piwaricza i Mykołenkę. Gdzie tu znaleźć miejsce dla Sydkleya? Żenia proponuje: „Podnieś go wyżej”. A gdzie wyżej? Tam jest Werbicz.

A oto Cecze, którego Krasnikow przywiózł — znakomity piłkarz. Inna rzecz, że u nas się nie objawił. Potem razem z Żenią myśleliśmy, czemu tak się stało. Cecze pojawił się u nas w wieku 26 lat i postanowił, że będzie niezastąpiony. A okazało się, że tu chłopcy też potrafią grać w futbol. Na tej pozycji wtedy mieliśmy Sydorczuka, Harmasza, Szepeliewa, Bujałyjskiego i Szaparenkę. Oni nie chcieli ustępować miejsca w składzie.

Cecze w takich okolicznościach miał nieco wykazać charakter. Jednak miał trudności po obciążeniach na zbiórkach. Żenia proponował zastosowanie indywidualnego podejścia i zmniejszenie obciążeń. Jednak byłoby to niesprawiedliwe w stosunku, powiedzmy, do Sydorczuka, Harmasza, Bujałyjskiego, którzy „rygali” na równi ze wszystkimi. Tak, nie będę ukrywać, mogło mi zabraknąć doświadczenia pracy z brazylijskimi piłkarzami.

— W „Dynamie” był jeszcze Duela Mikkela…

— Tego chłopaka ktoś doradził Ihorowi Mychajłowiczowi, a dział selekcji wsparł. „Proszę bardzo, mówili, — jeśli masz dodatkowe pięć milionów. Ale na tej pozycji mamy Szaparenko, swojego chłopaka”. Poza tym, Duńczycy nigdy nie występowali w ukraińskim futbolu. Nikt nie rozumiał, czy się zaadoptuje. Ostatecznie okazało się, że Mikkel nie jest lepszy od naszych chłopaków. Tak, to kwalifikowany i perspektywiczny piłkarz, ale praktyka pokazała, że nie wytrzymuje obciążeń, jest bardzo kontuzjogenny. Pytanie nie leży w moich sympatiech czy antypatiach. Po prostu Duela był słabszy od ukraińskich piłkarzy.

— Po odejściu Mbokaniego, „Dynamo” dotkliwie odczuwało brak skutecznego napastnika. Wydawało się, że problem może rozwiązać Fran Sol. Ale i on w Kijowie nie zaistniał.

— Franca wzięto na moją propozycję. Jednak chłopakowi banalnie się nie poszczęściło. Przypomnijcie sobie, jak zadebiutował: gol do bramki „Olimpiakosu” w Lidze Europy, gol „Zorze” w mistrzostwach, a potem trzecia gra w Czernihowie i poważna kontuzja obojczyka. To był ten napastnik, którego potrzebowaliśmy. Sol nie biegał tak dużo, nie pressował jak Biesiedin. Jednak Artem w 25 meczach zdobywał pięć-sześć goli. To za mało. Ale z Sol jednak też nam się nie poszczęściło: najpierw obojczyk, potem na zgrupowaniu zerwał tylną część uda. Przykro, że przez kontuzję wypadł Łeś Bykow. Miejscowi trenerzy przychodzili i mówili, że takiego poziomu zawodników nigdy nie mieli. Jednak poziom ogólny pozostał bardzo niski. Poziom wszystkiego w kompleksie. To widziałem i chciałem odejść. Już trzeciego dnia.

— Ostatecznie odszedł Pan po incydencie z fanami.

— Czemu kibice przyszli na bazę? W drużynie było dwóch starszych piłkarzy, w których kontrakcie zapisano, że muszą zagrać określony procent meczów dla automatycznego przedłużenia współpracy. O tym nie wiedziałem. W moim mniemaniu, ci chłopcy nie powinni być nie tylko w drużynie, ale i w pobliżu. Oto więc umówili się z kibicami. I ci przyszli, krzyczeli „czarni wynocha”, „Białorusini wynocha”, „Ukraińcy wynocha”. Trochę hałasowali, kogoś chcieli uderzyć.

— Aż mówili, że uderzyli.

— Była próba agresji. Jednak rozładowałem sytuację, gdy powiedziałem, że na tym kończymy i opuściłem trening. Zadzwoniłem do kierownictwa klubu, ale nikt z nich nie wyszedł, chociaż biuro znajduje się obok boiska treningowego. Zadzwoniłem do Lewandowskiego: „Mariusz, zapytaj burmistrza, czemu nikt z klubu nie zareagował na incydent”. Policja przybyła, gdy wszyscy się rozeszli. Zaczęli „rozwiązywać sprawę”. „Kogo bili?” — pytają. „Co? Spójrzcie na mnie” — odpowiadam. „Będziecie fotografować obrażenia?” — „A co mam fotografować?”

Cóż, negatywne doświadczenie to również doświadczenie. Mogę powiedzieć, że pod względem infrastruktury „Załębie” może zazdrościć każdy: trzy naturalne boiska, dwa w maneszu, siłownia, nowoczesny stadion. A obok — lodowisko i pałac do gier zespołowych.

— W naszej hokejowej reprezentacji wręcz mówili, że przyszedłeś dla szczęścia. A potem na wiosnę śmiano się, gdy drużyna w litewskim Kownie szykowała się do mistrzostw świata i pojawiła się informacja, że przyjedziesz na rozmowy dotyczące pracy z miejscowym „Zalgirisem”.

— (Śmieje się). Dowiedziałem się, że hokeiści już wyjechali, to postanowiłem nie jechać. A jeśli mówiąc poważnie, to rozmowy były, ale nie poszły dalej.

— W rezultacie wychodzi na to, że już prawie rok jesteś bez pracy.

— Niedawno spotkałem się z prezydentem jednego klubu, podaliśmy sobie ręce i rozeszliśmy się. Są opcje na zatrudnienie w krajach byłego ZSRR. Jednak nie chcę ich rozważać. Chociaż mowa dotyczyła klubów, które będą występować w europejskich pucharach. Są też egzotyczne oferty — z Tajlandii, Indonezji. Jednak mam inne plany. We wrześniu wróciłem do Ukrainy i na razie nie zamierzam stąd wyjeżdżać.

— Tutaj jest wojna i, mówiąc łagodnie, niebezpiecznie.

— To prawda. Ale postanowiłem, że będę tutaj. Ja i trzy lata temu nie wyjeżdżałem. Jednak wtedy postanowiłem załatwić sprawy z dokumentami i musiałem przebywać w Polsce. Teraz, gdy mam możliwość podróżowania i pracy po całej Europie, wróciłem tam, gdzie mi wygodnie. Chociaż, oczywiście, nikt nie życzyłby tego, co teraz odczuwają Ukraińcy. W Kijowie jeszcze nie jest tak strasznie. Mam przyjaciół w Charkowie, Sumach, Czernihowie, Zaporożu. U nich znacznie niebezpieczniej, ale nie chcą wyjeżdżać z rodzinnego miasta. Wszyscy też nie mogą się rozjechać. Z mojej strony również w miarę możliwości pomagam. I samodzielnie, i udziałem w meczach na wsparcie ukraińskiej armii.

Iwan Werbycki

RSS
Aktualności
Loading...
Пополнение счета
1
Сумма к оплате (грн):
=
(шурики)
2
Закрыть
Używamy plików cookie, aby zapewnić Ci więcej opcji podczas korzystania ze strony Ok